Faceci są wzrokowcami, to wiadomo wszem i wobec...
Muszę przyznać, że podoba mi się Jej nos...:)
Ot tak zwykle, podoba mi się nos...
Bo jestem facetem i dziewczyny potrafiłem w swym czasie poznawać nie po twarzy, nie po ubiorze, stylu chodzenia czy używanym zapachu, ale po kształcie pupy.
I kiedy widziałem śliczną dziewczynę, mogłem powiedzieć, że jest brzydka, choć nie wiedziałem dlaczego.. dopiero po jakimś czasie mogłem to zanalizować i dojść, dlaczego wydała mi się taka, a nie inna...
Więc mogę uznać się za klasycznego faceta. Wzrokowca, który widzi wszystko.
I bardzo ma fajny nos, stwierdzam.
Kilkudniowa przerwa w dostępie do netu...
Jak to w tej sieci...
Ale fakt faktem, że wystarczy słówko, i już wszystko działa jak powinno... to akurat mi się podoba.
Wypadałoby umieścić jakieś prawidło moralne..?
Chcesz wiedzieć, czy to Ten, Ta?
Jeśli będziesz mógł zakochiwać się w niej codziennie po raz kolejny, odpowiedź będzie twierdząca.
Zajęci swoimi sprawami u mnie.
Ona czyta gazetę, ja prawo rzymskie...
Rozmowa, pytanie, które przeradza się w kłótnię...
Właściwie o głupotę. Jednak nie powód jest ważny, a sposób...
Zawsze wychodziłem z założenia, że ludzie potrafią ze sobą rozmawiać. Że nie muszą krzyczeć (to jednak wg mnie jest forma molestowania psychicznego, próby wymuszenia na kimś swojej racji spowodowana często brakiem sesnownego argumentu...), ze mogą to zrobić na spokojnie. Że mogą to być ludzie spotkani na ulicy, tym bardziej ludzie, których się przecież kocha... W związku krzyk jest czymś zbędnym; kłótnia, fakt, pojawi się... można pokrzyczeć, wyrzucić coś z siebie... Ale permanentne reagowanie w ten sposób, przynajmniej w moim wypadku, jest przesadą...
Dlaczego kobiety zawsze reagują krzykiem...? Kiedy czują, że dalsza rozmowa prowadzi do zdenerwowania, można to przecież powiedzieć... można sobie z tego nawet zażartować i powiedzieć, że chce się chyba ktoś pokłócić, bo zaraz do tego dojdzie...
Nie jest też tak, że mówię mojej dziewczynie ciągle: nie krzycz. Mówiłem Jej w jaki sposób rozmawiać ze mną, w jaki sposób nawet rozmawiać z facetem, żeby go przekonać nawet do irracjonalnej sprawy - poprzez argumenty racjonalne. To naprawdę działa... Dziwne jest natomiast, że przeważnie argumenty najbardziej do nas trafiające, zostawiane są na koniec, kiedy już dziewczyna/kobieta wykrzyczy się doszczętnie.
Szczerze powiem, że nie rozumiem tego, krzyku mianowicie. Po co krzyczeć? Nie można powiedzieć tego samego spokojnie..?
Jednak: było - minęło. Ona wróciła do czasopisma, ja do książki. Oboje zapewne źli.
Mnie jednak naszła pewna myśl...
Znam jedno małżeństwo, dość dobrze nawet. Ludzi jednak nie zna się na wylot, zauważa się tylko ich cechy, momenty, w których my ich widzimy, rzeczy, które rzucają się w oczy, zarówno w podejściu do świata, otoczenia, do siebie nawzajem; rzucają pewien obraz, całokształt, który się odbiera w dany sposób.
Krótki więc opis: ona kobieta słabo wykształcona, jednak pyskata, jakby to powiedzieć; kłóci się o wszystko z każdym, o dana rzecz jej się nie podoba; idzie w zaparte dość często, nie przyjmując do siebie często żadnych argumentów. On - wojskowy emerytowany, człowiek spokojny; z zewnątrz można powiedzieć - ciamajda, jednak ja w nim widzę coś głębszego. Zresztą - nie to jest ważne.
Często między nimi dochodzi(ło) do scysji, w wyniku których ona, jakby to obrazowo powiedzieć, jebała go permanentnie. Krzyczała, wysuwała swoje bezpodstawne argumenty, wzorujące się na niewiedzy (przeważnie niestety kobiece argumenty wypływają z uczuć...), on natomiast nic nie robił. Siedział, słuchał, być może nawet i nie. Jeśli nie - nie wiem co wtedy robił. Takie sytuacje jednak się zdarzały.
Niektóre, najważniejsze dla mnie rzeczy odniosłem do naszej sytuacji... Dla nas, nieśmiertelnych nastolatków, liczy się tu i teraz; myślimy o dniu dzisiejszym, wybiegamy myślą na przyszłe miesiące, myslimy o pieniądzach... zastanawiamy się jak to będzie..?
I wychodzi... jakoś. To jakoś jednak nadchodzi powoli, niezauważenie, wkrada się w chmurolotne marzenia niczym mały wąż... niektóre rzeczy więc stają się normą... ludzie coraz mniej na nie zwracają uwagę, powszedniejąca monotonia zaczyna zalewać wszystko... nie chce się jej może zmieniać..? Bo po co? Było tak zawsze, więc i będzie, mogło być gorzej...
I wtedy zobaczyłem połowicznie w nich, przez pryzmat czasu, nas... starając się unikać błędów, które potrafiłem wypatrzeć u ludzi mi znanych, uderzyło mnie - czy to tak ma wyglądać...?
Wtedy, jak mała igiełka, sprawiła mi ból pewna myśl... skoro u nas jest tak, jak jest, może to nie jest to...? Skoro nie odpowiada nam coś w drugim człowieku, powinniśmy to zmienić? Wbrew jego woli...? Może żadnego człowieka nie powinno się zmieniać? Każdy powinien być sobą...? A może wręcz przeciwnie - należy zmieniać go, kształtować na obraz i podobieństwo swoje? Tresować i przyzwyczajać wbrew wczesniejszym upodobaniom, zapewniając mu tym samym szczęście, którego sam by nie osiągnął?
Właściwie to sam nie wiem jak powinno się postąpić. I być może, cała sprawa jest nad wyraz wyolbrzymiona; być może...
Podobno to kobiety na podstawie jednej rzeczy potrafią wywnioskować o rozkładzie związku...
Kurwa no!
Ja pierdolę!
Jestem prawie na półmetku, a zaczyna mi się energia wypalać... Niedobrze, bardzo niedobrze...
Dodatkowo znowu, po raz kurwa miliardowy, usłyszałem tą facetkę.
Kurwa jej mać!
Co ona tutaj...? I kim ona jest...?
Drze tego pyska w niebogłosy, dzień w dzień, jakby chciała zagłuszyć darcie się dzieciaka...
Właściwie to jest chyba opiekunką do dziecka, ale jakby tacy ludzie mieli się opiekować moim dzieckiem w przyszłości (choć mam nadzieję, że nie będą musieli, inaczej się to załatwi), to chyba w ogóle bym go nie chciał mieć...
Mówię wam już teraz... ten cały Piotruś będie tak kurewsko wykrzywiony, będzie mieć takie problemy z osobowością i czym tam jeszcze chcecie, że to aż będzie żal patrzeć...
A ta baba, dzień w dzień, świątek, piątek i niedziela drze do tego dzieciaka ryja. Nie NA niego, tylko DO niego. To zmienia postać rzeczy diametralnie, bo tak można by było zadzwonić na policję i powiedzieć, że ona go bije, czy męczy... a tak ni huja...
Choć może pogadam z koleżanką... to chyba u niej ta baba pracuje... pojebana sprawa...
Dodatkowo własnie ona mnie osłabia... jak słyszę ją, że tak całe życie się drze, to mi jakoś od razu cała ochota na wszystko przechodzi...
Dlatego, żeby jej kurwa nie słyszeć, włączyłem energetyzującego Offspringa nieco głośniej niż zazwyczaj się słucha muzyki...
Czekam aż sąsiedzi się przypierdolą...
Ołkej, aj hef de plan:
- do 21 bm. historia powszechna. Do zrobienia, po wyodrębieniu stron z zagadnień, jest tego koło... 150 - 200. To ofkoz na takie dobre oko... Myślę, że się wyrobię.
- od 21 do 31 bm prawo rzymskie (mam nadzieję, że ten miech ma 31 dni:)). Ponoć nie da się tego nauczyć w tydzień. Właśnie dlatego ja mam na to 10 dni! Poza tym patrzyłem na działy, które trzeba mieć na 3, mianowicie prawo rzeczowe, procesowe, źródła prawa i prawo zobowiązań. 4 działy to nie tak wiele... w pierwszej kolejności nauczymy się ich, potem jak będzie czas - rodzinnego, osobowego i spadkowego...
- od 31 do ostatniego zjazdu, czyli ok 10 - 11 następnego miesiąca - historia Polski... z tym będzie gorsza przeprawa... sporo do nauczenia się. Tutaj niestety nie ma wszystkich zagadnień/pytań... mam jakieś przykładowe, ale słuchy chodzą, że facet i tak robi pytania egzaminacyjne z czegoś innego...
Nawet gdyby nie narzekać - należy zauważyć pewne niedociągnięcie. Nie wcisnąłem tutaj nigdzie socjologii i logiki...
Jakoś po drodze...