Przesilenie sesjowe...
Jak na razie do przodu ze wszystkim; zostają mi jednak teraz jedne z najgorszych przedmiotów: okrzyczane prawo rzymskie, ponoć największa kosa na pierwszym roku, no i historia polski i prawa polskiego, która to może być trudna do zaliczenia przez osobę wykładowcy...
Do tego drugiego przedmiotu jakiś czas już się przygotowuję. Teraz zostaje dokończyć dzieła. Ponoć dłuższe uczenie się czegoś na pamięć otępia, zmniejsza potencjał myślowy, ale tresuje pamięć. Ja tego nie zauważyłem, być może za mało się uczyłem. Choć z drugiej strony nie mogę sobie niczego zarzucić: każdy mój egzamin jak dotąd był pisany bez ściąg. Właściwie to czuję się z tego względu jak dziwoląg z Wąchocka. Nie widziałem na wydzale osoby, która by nie zrzynała na egzaminie. Wszystko jest tak przemyślnie zorganizowane, że szkoda mówić... proceder zaczyna się na ściągach tradycyjnych, pisanych na kartkach własnoręcznie, poprzez te drukowane i kserowane na kompie, przez znajomości mamusi, załatwianie egzaminów wraz z dziennymi, no i po bardziej wymyślne (tego jeszcze nie znałem) - zestawy głośnomówiące. Kiedy ktoś ma długie włosy - raczej niezawodne. Jak dotąd - widziałem, że każdy egzamin można w ten sposób napisać.
No ale wg mnie nie o to w tym wszystkim chodzi. Dla mnie jak na razie te studia to jakaś przygoda w życiu. Im dalej - wiążę z tym coraz większe nadzieje i plany. I teraz, kiedy słyszę, ze ktoś ma mgr z prawa, jakoś nie przechodzi mi to koło uszu. Co prawda są różne sposoby, żeby taki tytuł zrobić, ale mam nadzieję, że część z tych ludzi zrobiła to uczciwie. I właśnie za to szacunek.
A na razie czeka mnie jeszcze kilka rzeczy do nauczenia. Na 24go. Potem 30go rzym i wakacje. Choć z drugiej strony nie zdziwię się, jeśli coś mi zostanie na wrzesień... może zostawiać, i tak to zaliczę.
Wczoraj: egzamin z logiki, raczej do przodu; choć nie przesądzam niczego;) W tamtym semestrze dałbym sobie dwie ręce uciąć, że zaliczę ekonomię, i z zerowego egzaminu musiałem cisnąć na poprawkowy, więc nic nie zapeszam. To moje dobrze wnioskuję po zbieżności odpowiedzi u mnie i innych osób na konkretne pytania (całe 8, egzamin trwał 20 minut, test całkowicie zamknięty; ale musiałem się najeździć, w sumie prawie 400 km...)
Dziś natomiast miałem strasznie dziwny sen... podbiegający pod jeden z tych kolorowych. Niesamowicie odrealniony i bardzo w tej abstrakcyjnej rzeczywistości godny zaufania...
Spostrzezenie i dobra myśl na dziś: wkurwiają mnie wyskakujace reklamy.
Jak większość ludzików, mam odpaloną jako stronę startową wp. Ale ten portal tak kurewsko się zeszmacił, że to głowa mała... oferują całą gamę pojebanych rteklam, których naprawdę nikt nie czyta. Kiedyś były one na stronach pobocznych, teraz już nawet na głównej odpalają się jakieś huj wie skąd banery, których nie można za cholerę wyłączyć nie mając jako przeglądarki IE; w przeciwnym wypadku lądujemy na jakiejś stronie łiskasa, albo internetowego banku. Nawet na naszym blogowisku nie można uświadczyć normalnego wejścia, ażeby nie odpaliło się jakieś badziewie...
Właściwie to nie wiem dlaczego piszę... Szczerze mówiąc, to mi się nie chce, już. A przynajmniej narazie...
400 notek już tutaj napisałem... ta jest 401. bodajże. Jak tak sobie o tym pomyślałem... wiele rzeczy się wydarzyło w czasie tych czterusty notek. I to bardzo dużo. Nieszczęśliwie i głupio się zakochałem i znalazłem moje Prawdziwe Kochanie. Skończyłem szkołę i zacząłem nową. Student, jak to kiedyś miało być... Jest więc. Jeszcze więcej ma zamiar się zmienić, mam nadzieję, że się zmieni, że się poukłada nam, ze będziemy mogli wreszcie stworzyć to wspólne mieszkanko, żyć tak, jak chcemy...
Do tego czasu jednak jeszcze kilka miesięcy... w tym czasie Kicia dostanie wyniki egzaminów i informację na jakie uczelnie się dostała... a najsampierw - moja sesyja... jutro egzamin z logiki, ok, przyznam się, nic nie umiem:) Wychodzę z założenia, że skoro to logika, wystarczy logicznie myśleć;) W poniedziałek socjologia... podobnie jest jak z logiką. Tyle, że tutaj raczej socjologicznie się nie pomyśli. Za to liczę na moją mózgową burzę, jaką tam rozpętam. Za to teraz moje mózgowie staram się przeznaczać na dwa koloski (nie, nie kolokwia, na kolosalne przedmioty) - historię polski, z której gościu, jak to powiedział: będzie wymagał obszernej wiedzy... no i ofkoz prawo rzymskie, któe powoli jest przez ogół braci studenckiej oswajany...
A więc do do przodu.
Ostatnio chodzą za mną dziwne dość myśli...
Chyba od czasu przyjazdu do domu.
Kiedy jechaliśmy, dziewczyna, która od niedawna z nami jeździ z i do szkoły, zaczeła gadać coś o kolesiu, który się u nich powiesił jakiś czas temu. Mówiła, że którejś nocy miała sen, w którym siedziała z nim na pomoście nad jeziorem; zaczęła robić mu wyrzuty, dlaczego to zrobił, co nim kierowało. On się nie odzywał; podał jej walkmana. Przesłuchała piosenkę DKA Jakby to było (akurat leciała u nas w aucie, od niej się rozmowa zaczęła); powiedziała, że zaczęła jej słuchać; kiedy przysłuchała się dokładniej jej treści, usłyszała, że są w niej słowa o tym, że opętały go demony i nie mógł sobie z tym poradzić... Dziewczyna nie chciała jakoś słuchać z nami tego kawałka... dziewczyny więc to przełączyły, gdyż ta napędziła im stracha.
Ofkoz jakżeby inaczej - musiała się rozwinąć rozmowa o chłopaku, który zabił się u nas jakiś rok temu w wakacje. Wszyscy, poza nową pasażerką, dobrze go znaliśmy. Każdy wyrażał swoje jakże ciekawe racje, pokazywał, że jego jest na wierzchu, oceniał, przygadywał... bardzo miła część jazdy.
Potem włączyły jakieś ruskie disco polo.
Nie wiem tylko, dlaczego jedna z nich ciągle mnie pytała, dlaczego nic nie mówię i czy coś się stało.
Raczej nic.
Nie rozumiem tylko dlaczego niektórzy ludzie nawet z takiej rzeczy, jak śmierć, robią sobie zwykły temat do rozmowy...? Być może to jest i normalny temat, jednak nie związany z tym człowiekiem. I nie dla mnie.
Jedna z nich powiedziała, że ile razy jest na cmentarzu i zachodzi na grób tego kolegi, tyle razy go opierdala, rzuca mięsem i co nie tylko, że dlaczego to zrobił, etc. Wg mnie zrobił to, co chciał. Egoistycznie? Jasne. Moze dopadły go jego własne demony, może nie chciał z nimi walczyć...? Niekiedy nawet silni mogą poczuć się zmęczeni, a to dobry czas na zadanie ciosu.
Dlaczego ludziom tak łatwo jest ocenić tego typu zachowanie? To jak, przywołując wiedzę książkową, obiektywne postrzeganie czynu. Widzi się tylko rezultat, a nie rzeczy składające się integralnie na wypadkową, jaką jest efekt widoczny. Tak więc samobójstwo to albo czerń, albo biel. Mało kto tak naprawdę zadaje sobie pytanie: dlaczego? Bo miał kłopoty z dziewczyną, bo mówiono, że jest pedałem...? Ale kiedy jesteś już zły na cały świat, podejmujesz decyzję: zabiję się, to nie ma sensu. Myślisz więc co zrobisz i gdzie. Niech będzie: dom. Nikogo w nim nie ma, uda się. Zachodzisz, ściągasz buty, widzisz znane od dzieciństwa kąty, czujesz rozpoznawalny zapach samego ogniska domowego; odwracasz wzrok, by ujrzeć dokłądnie znane obrazy, kwiaty, stojące na swoim miejscu i plamę na dywanie, którą sam zrobiłeś jako dziecko, a której nie udało się wywabić nawet świetnym Vanishem pałer łajt, pamiętasz, bo w końcu przedwczoraj to robiłeś. Idziesz do pokoju; tak świetnie znanego pokoju. Siadasz na łóżku, znasz w tym momencie każdy jego zakamarek, każdą sprężynę materaca, uczucie poduszki, którą przytulasz co noc; i przypomina Ci się, jak Twoja dziewczyna na niej leżała... jak razem spędzaliście tutaj najlepsze chwile waszego związku, tak przyjemne i ryjące głęboko w pamięci... I co? Przypominasz sobie, że miałeś się zabić; ach no tak, to tak, jakbyś zapomniał zapażyć herbatę... Idziesz więc po pasek. Masz zamiar powiesić się na klamce (jak to do kurwy nędzy się robi?!). Próbujesz więc to jakoś zrobić, patrzysz, czy aby wszystko się dobrze zaciska, próbujesz nie ratować się, kiedy zaczynasz tracić powietrze... I kiedy najbardziej pierwotne instynkty biorą nad Tobą górę, kiedy oczy wychodzą Ci z orbit, kiedy dostajesz takiego adrenalinowego kopa, że mógłbyś wyrwać drzwi z zawiasów i cisnąć nimi dwa metry dalej, spokojnie czekasz na objęcia Hadesa...? W ostatkach świadomości wiesz, że możesz to przerwać, czujesz, jak odrywasz się od tego świata i otacza Cię ciemność i dalej to robisz...? Przebłysk świadomości - przecież to koniec! Wszystkiego - domu, rodziny, planów, dziewczyny, zimnego piwa w upalną noc, mundialu, kiedy ciągle przegrywamy i kiedy ciągle się łudzisz, że jednak może tym razem, widzisz swoją zapłakaną matkę kiedy Cię znajduje i brata, który nie wie co myśleć, znajomych, cały ten świat - i nie chcesz zawrócić...?
Mieć doła, to jedno. Mówić o nim, to drugie. Zaplanować swoją śmierć, to trzecie, makabryczne. Czwarte natomiast, dla mnie niepojęte, to wykonać na sobie egzekucję. Wprowadzić każdą część planu w życie, zabierając je sobie jednocześnie.
Nie rozumiem tego. Fakt. Nie chciałbym się pozbawiać życia, za dużo mam teraz do stracenia. Jednak nie neguję tego. Każdy ma swoje życie; ponoć ma je tylko raz. Ale to on jest jego panem i władcą. Może nim rozporządzać podłóg uznania, nawet odebrać je sobie. To nie jest ani czarne, ani białe. To najdoskonalsza forma szarości.
Jak łatwo innym to oceniać... jak łatwo wspomnieć na moment, skomentować i rzucić do pamięciowego lamusa na zmarnowanie.
Jak łatwo żywym mówić o umarłych...
Mam tylko nadzieję, że nie żałuje tego, co zrobił; że znalazł cel, do którego dążył, a po który musiał się wybrać tak daleko... Mam nadzieję, ze ta podróż nie była zmarnowana...
Dziś natrafiłem po raz kolejny w TV na program o naszym układzie słonecznym...
Mówili o tym, jak odkrywano planety, jaka jest przyszłość naszego świata, w jaki sposób to wszystko się zakończy...
Podawali liczby, m.in. to, że mamy 9 planet w układzie, że stanowią 0.001 masy układy słonecznego, że reszta to masa Słońca, że w jego jądrze panuje temperatura 16 mln stopni...
Liczby, dla mnie niezrozumiałe, nieobjęte rozumem... to daje do myślenia...
W takie noce jak ta, kiedy wieje dość zimny wiatr, człowiek zastanawia się w szybkim przeskoku do domu, o co w tym wszystkim chodzi... małe drobiny, nie znaczące zwyczajnie nic. Niezauważalne punkciki w przestrzeni wszechświata, miotające się w ułamku wieczności, krzyczące o szczęście w zagłuszającym szumie Wielkiego Wybuchu...
Wiele rzeczy zauważa się w jednostkowym świetle; są jakby wyjęte przez moment z wszędobylskiego wyścigu szczurów, by tylko zauważyć delikatną różnicę i znowu wskoczyć na swoje zabiegane miejsce...
Takie chwile jednak pokazują, że nie wszystko jest takie, jakie jest; i niewiele potrzeba, by zmienić, choć na moment, punkt widzenia.
U mnie? - Pojutrze zerówka z powszechnej; w niedzielę wpisy z ćwiczeń z rzymu i angola.
U nas? - Niezmiennie dobrze.
Lepiej?