• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

chaos-angel

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
27 28 29 30 31 01 02
03 04 05 06 07 08 09
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Styczeń 2014
  • Grudzień 2011
  • Sierpień 2011
  • Listopad 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Lipiec 2007
  • Czerwiec 2007
  • Kwiecień 2007
  • Styczeń 2007
  • Sierpień 2006
  • Lipiec 2006
  • Czerwiec 2006
  • Maj 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006
  • Styczeń 2006
  • Grudzień 2005
  • Listopad 2005
  • Październik 2005
  • Wrzesień 2005
  • Czerwiec 2005
  • Maj 2005
  • Kwiecień 2005
  • Marzec 2005
  • Luty 2005
  • Styczeń 2005
  • Grudzień 2004
  • Listopad 2004
  • Październik 2004
  • Wrzesień 2004
  • Sierpień 2004
  • Lipiec 2004
  • Czerwiec 2004
  • Maj 2004
  • Kwiecień 2004
  • Marzec 2004
  • Luty 2004
  • Styczeń 2004
  • Grudzień 2003
  • Listopad 2003
  • Październik 2003
  • Wrzesień 2003

Najnowsze wpisy, strona 81


< 1 2 ... 80 81 82 83 84 85 86 >

Exodus, part II

Powoli, konsekwentnie zżera mnie to od środka, tak jak miało być. Przeżywam to, zyję, umieram, by zaraz na nowo jakąśpojedynczą myślą wskrzesić się i zacząćwszystko od nowa, zatoczyć po raz kolejny okrąg cierpienia, poczuć smak śmierci i życia, pocieszenia i smutku, tego, co chyba się nie skończy. Sam się na to skazałem, częściowo też ją. Jednak w tym całym zamieszaniu musiałem jej to powiedzieć, że nie jest mi obojętna... Myślałem niedawno nad jedną rzeczą... W sumie cały wywód wziął się z papieża. Pomyślałem, że za tego człowiek mógłbym oddać życie. Rzeczywiście, zrobiłbym to, gdyby trzeba było. Mam swoje powody. rozpatrywałem dalej, czy ktoś jeszcze. Przyszła mi do głowy mama. Będąc ze sobą szczery, zauważyłem, że siostra nie zalicza się do tego grona, ojciec też, może dlatego, że go nie znam? Doszła do tego jeszcze Monika. chciałbymm żeby to było teraz, szybko... Nie, nie szybko, chciałbym, żeby była przy mnie, keidy będę zaspokajać swoją ciekawość. Powiedziałem jej, że chciałbym umrzeć przed nią, wczoraj, na cmentarzu. Jaka parodia, kiedy to się mówi ot tak komus. Jednak we mnie było tyle emocji, naprawdę w stanie byłem to wtedy tam zrobić, przy tych hipokrytach z mojej klasy, którzy nie wiedzą co się dzieje. Chyba bym nawet nie żałował. Przeszłości, w moim wydaniu to synonim samotności, bolesnego kształtowania tego, kim teraz jestem. Przyszłości? Niewiadomej? Strachu przed tym, co będzie, przed samotnością i byciem nieszczęśliwym? Teraźniejszości...? Tak, tego jednego momentu, kiedy szliśmy razem i rozmawialiśmy. Żałowałbym spojrzenia w jej piwne oczy. Żałowałbym tego, że nie mógłbym spojrzeć na nią, na jej buzię. Żałowałbym mozliwości... Poza tym nic. Niczego. Śmierć byłaby moim wyzwoleniem. Wybawieniem, jakimś sprawdzianem, może dalszym życiem?

Wczoraj, kiedy widziałem, jak się opiekowała tym sparaliżowanym kolesiem, po prostu zachciało mi się płakać. Przypomniało mi się, jak kiedyś pisałem, że chciałbym ją ochronić przed złem tego świata... Teraz zrozumiałem to jeszcze pełniej. Zrozumiałem dlaczego chciałem to zrobić, teraz wiem jeszcze lepiej.

Siedzę teraz przed kompem, z głośników sączy się "Frozen" Madonny, myślę... Nie wiem jak mam się zachowywać przy niej. To chyba nie ważne. Znam to co będzie. Dziwne, że nawet nei chce mi się walczyć. Może chcę cierpieć? Jednak jak myslę o Niej mam dziwne uczucie w gardle. To nei jest jakiś wyimaginowany, uczuciowy wymysł, ale normalny ucisk w gardle... Pierwszy raz w życiu. Jak bardoz się myliłem, keidy myślałem, że z innymi to jest "to". A jeżeli to, co jest teraz, to nei jest jeszcze to największe? W takim wypadku nie chcę wiedzieć co jest dalej. Chyba nie dałbym rady. Nie zniósłbym nastepnego poziomu... A może to tylko ja coraz bardziej intensywnie to przeżywam...? Powoli mnie to zabije, jezeli coś się nie stanie...

Miałem już skończyć. Pooglądać TV. Bez sensu, zatopię się dalej w arkany liter, dają mi chociaż cień spokoju i zrozumienia, którego teraz tak bardzo potrzebuję... Mysli wylewane na coś/kogoś dają formę spokoju.

W pewien sposób mam do siebie żal. Nie o to, że coś zepsułem, że mogłem zrobić jakąś rzecz inaczej, dzięki temu by mi się udało. Ciężko mi, ponieważ skazałem jąna tą wiedzę, którą jąo bdarowałem. Mogłem nie mówić jej nic. Dlaczego tego nei zrobiłem? Może gdzieś we mnie jest forma nadziei, która widzi tutaj jakąś przyszłość? Oby...

02 listopada 2003   Dodaj komentarz

It`s clear... so clear...

Zdałem sobie dziś z wielu rzeczy sprawę... Święta, takie jak to, kiedy spotyka się wielu ludzi i łączą się we wspólnym celu, w którym najmniej zapewne chodzi o oddanie czci zmarłym, dają mi jakąś siłe i chęci do rozważań. Tak było przynajmniej dziś.

Wieczorkiem umówiłem się ze znajomymi z klasy. Mieliśmy iść na cmentarz póxnym wieczorkiem - poszliśmy. Dołączyło do nas jeszcze parę osób, których wolałbym, aby nie było. Trudno, nei były za bardzo uprzykszające, po prostu wyobrażałem sobie ten wieczór bez nich. Wypad ze znajomymi dał mi wiele do myślenia. Wyrobiłem sobie zdanie na temat kilku osób z klasy, zapewne właściwe. Poza tym miałem okazję spotkać się z Nią.

W tym momencie chyba powinienem, jak to mam w zwyczaju, pisać po kolei co się działo, jak się działo i po co się działo, ale mam to głeboko w dupie. Najwazniejsze jest to, że jakoś dziwnie "posmutniałem", kiedy zacząłem myśleć o Niej, jakiej niej, o Monice, przecież ma imię. Nie chciałem żeby inni to zauważyli, ale zachować cośtakiego w sobie i się dobrze bawić, to sztuka chyba nieosiągalna.... Zauważyło to wiele osób, ale to nic, w końcu mają do tego prawo, a ja mam prawo do myślenia. Trochę po pierwszej odprowadziłem Monikę do domu. Co prawda ma dość daleko, ale to nic, z nią mógłbym iść - znaczy poszedłem. Cieszyłem się tym czasem spędzonym z nią sam na sam, ale nie jak małe dziecko, nei przeżywałem każdej minuty jak jakiś napalony dzieciak. Po prostu cieszyłem sięz tego, czułem wewnętrzną radość. Było tak, bo wiem, co się za tym stoi. Jeszcze idąc tam układałem perfidny plan. Szedłem i myślałem. O wszystkim, o niej, o Izie, o sobie, o tym co się może wydarzyć, o moim "planie". Kiedy doszliśmy do domu, znaczy jej domu, który jest na największym zadupiu jakie kiedykolwiek widziałem, zatrzymaliśmy się na chwilę. Było dość ciemno, aż mnie to poruszyło. Chwilkę rozmawialiśmy. W kieszeni miałem świeczkę, którą mieliśmy zapalić, keidy byliśmy na cmentarzu. Kiedy chciałem Jej ją oddać, ucieszyła się nawet. Powiedziała jednak żebym sobie ją zatrzymał, żebym wiedział "że mam taką dobrą koleżankę". Nie protestowałem. Schowałem jądo kieszeni. Kiedy Monika już odchodziła powiedziała do mnie, żebym się nei przejmował, że nie ma sensu się martwić, cokolwiek mnie dręczy (wczesniej jej powiedziałem, że to sprawa sercowa, a raczej to ona to ze mnie "wyciągnęła"), ze to chyba nie może być aż taki problem. Odpowiedziałem jej, że jak się ma taki problem... "taki problem jak Ty...". Skończyłem, odwróciłem się na pięcie i poszedłem w swoim kierunku, krzycząc jeszcze dość cicho cześć, gdyż godzina była prawie druga rano. Usłyszałem za sobą jeszcze ciche, lekko smutne "aha".

Szedłem długo, ale lekko. Zastanawiałem się w jaki sposób to odebrała, ale jestem prawie pewien, że za kilka dni rozejdzie się jej to po kościach, nawet mam taką cichą nadzieję. Dlaczego?

W tym momencie muszę powiedziec coś, co cięzko mi przychodzi w ogóle na myśl. ale prawdą jest, ze wszystko to, co wymyśliłem, co stworzyłem na podstawie swoich obserwacji, na podstawie tego co widziałem, wszystko to co odnosiłem do zewnętrznego świata, przy Minice traci rację bytu. Wszystko to ugina się na kolana i traci sens. Ona zmienia wszystko. Zmienia mnie, dla niej jestem w stanei się całkowicie zmienić, nie mogę... Ja, osoba, która nigdy nie potrafiłą zcierpieć jakiejś uprzęży mówi takie słowa... Mówię, że mógłbym się jej podporządkować... Niesamowite...

Kocham ją, to nie ulega wątpliwości. Kocham ją, ale wiem, sądzę, że ona nie chce być ze mną. Nie wyczułem tego. Wiem też, że przez to będę cierpieć, takie moje przeznaczenie. Z tego miejsca też wiem, ze umrę. Popełnię samobójstwo, neiwiem kiedy i nie wiem jak, ale tak najprawdopodobnie, na dziśdzień zrobię. I plis, osobo, która to możesz czytać - nie pisz mi w komentarzu, żebym tego nei robił, czy coś w tym stylu, bo to nei o to chodzi. To nie była forma zastraszenia, czy próba zyskania jakiejś sławy na tym syfiastym jak cholera blogowisku, po prostu czuję to. wydaje mi się, ze samobójstwo to sposób w jaki umrę. Powracając jednak do Niej i do Jej szczęścia. Wiem, że ona nie będzie ze mną. I dlatego będe cierpieć, chcę dla niej jak najlepiej. WIedząc, że mogę być z nią tutaj i teraz, w tym pokoju z którego piszę post, żeby siedziała przy mnie, obejmowała mnie, piła herbatę i zerkała na mnie swoimi piwnymi oczkami, ale nie była do końca szczęśliwa chciałbym, aby poszła sobie gdzieś, żeby siedziała za innymi drzwiami, nawet na tym samym piętrze z inną osobą, która da jej szczęście, neich tak będzie. Nie licżę się ja, ale ona. Zasługije na to, jak nikt inny kogo spotkałem w swoim pierdolonym życiu Ona na to zasługuje, na prawdziwe szczęście. Boże, jeżeli jesteś, daj jej to, choć jej jednej...

02 listopada 2003   Komentarze (2)

Apogeum...?

Jak patrzę na te blogi, zwłaszcza na ich treść, to dostaję odruchów wymiotnych. Nie wiem, czy to moje odczucie, ale jak czytam większość postów (i to chyba wymuszam na sobie), to po prostu słabo mi, jak myslę o płytkości tych ludzi... Ale to tylko na wstępie, w gwoli pozrzędzenia sobie...

Geniusz - szaleniec. Co ich różni? Co łączy? Łączy praktycznie wszystko. Dzieli jedna rzecz, mianowicie to, że geniusz wie, jak zachować się ze swoją innością przy ludziach, umie ją powstrzymać, szaleniec nie - nie chce, nie potrafi. Nie ważne, to jednak ich tylko różni.

Coś się rodzi, umiera coś, coś we mnie powstaje, coś się zmienia. Tworzę, jakby apogeum, przesilenie tego, co się we mnie znajduję. Więcej nie pomieszczę, trzeba to gdzieś wypisać, wytworzyć...

30 października 2003   Dodaj komentarz

Bez tytułu

Dzisiejszy dzień był jednym z normalnych. Buda jak zawsze. Tyle, że mama czekała już drugi dzień na gości. Wreszcie przyszli. Z początku nie chciałem, żeby przychodzili z córką, dziewczyną, której nie widziałem już dłuższy czas, a jak już sięspotykaliśmy wcześniej, to w obecności starych, gdzie nawet nie było można rozmawiać, i w ogóle.

Dziś jednak było inaczej. Przyszła, choć nie pragnąłem tego za bardzo. Trudno, pomyślałem, cośz tym trzeba będzie zrobić.. Usiadła. Spróbowałem przywołać z otchłani pamięci obraz tego dziecka, którym była kiedyś osoba, siedząca obok mnie. Dziecka, które nosiłem w swojej pamięci. Teraz jednak widziałem prawie dojrzałą dziewczynę. W jakiś sposób nie mogłem od niej oderwać oczu. Kiedy próbowaliśmy porozmawiać na jakiś temat, co zresztą często kończyło się ciszą, prawie pożerałem ją dyskretnie, na tyle na ile się da, wzrokiem. Nie mogłem wyjść z dziwnego podziwu, kiedy przypominałem sobie tego dzieciaka, a teraz patrzyłem prawie na kobietę, choć piętnastoletnią. Co będę kryć, że po prostu się na nią gapiłem - nogi, piersi, twarz, nienaganne, skromnie to ujmując. I ten element jakby oderwania się od tego wszystkiego, element zaczepiony na jej ramieniu, kolczatka na czarnej skórze zapinana na pasku, mniej więcej w okolicy nadgarstka.

Na dodatek ciekawie się dość rozmawiało, z tych nielicznych ofkoz zdań wyciągając, zważając na barierę językową, której nei mogliśmy w pewnym momencie przeskoczyć. Cholera, coś mnei tknęło przy tym spotkaniu.

Jendak zauważyłem u siebie brak obeznania w rozmowach z dziewczynami, jeszcze na dodatek z obcokrajowymi, z którymi nie do końca można się dogadać. Tak, czy inaczej nie potrafiłem znaleźć wspólnego tematu, skakaliśmy tylko po jakichś neutralach. Może to moja wina, może nie, nei obchodzi mnie to... Chyba że zaczne znowu bombardować się tą myślą...

Pożegnanie jak pożegnanie, po klasycznym, potrójnym, polskim buziaczku.

Najgorsze jest jednak to, że miałem się jutro spotkać z Izą, ale okazało się, że do niej przyjechała jakaś siostra, czy coś i nici ze spotkania. Jak mnie to wnerwia, takie coś.. Nigdy nie możemy się spotkać, jak są warukni, do tego ona ma wolną chatę... I nic... Boli.

24 października 2003   Komentarze (1)

Bez tytułu

Niedawno byłem u Izy. Zaprosiła mnie na herbatke, czy coś takiego. Poszedłem, miałem ochote. Początkowo się troszkędenerwowałem, jeszcze jak szedłem, ale kiedy tylko przestąpiłem próg jej mieszkanka, od razu zrobiło mi się jakoś lżej. Poszliśmy do jej pokoiku, jak zawsze początki nerwowe... Ale potem było ok, oboje się wyluzowaliśmy, nie było skrępowania podczas rozmowy. Powiedziałbym nawet, że mi się podobało...

Tak czy inaczej dochodzę do różnych refleksji. Jakaś częśc mnie chciałaby się poddać temu wszystkiemu, mógłbym zobaczyć jak to wszystko wyjdzie, poddać sięswobodnie wiejącemu wiatru przyszłości, poczuć jego smak, zapach, jego całe stworzenie. Jednocześnie jakaś mała część mnie wzbrania sięprzed nim, neichce go przyjąć, otwiera mój mimowolny parasol, ochrania przed możliwością krzywdy.

Najgorsza jest jednak ta szara część, która pozostała pomiędzy dobrem i złem, czarnym i białym. Ta szarość mnie rozbija, rozbijała od środka, wypalała po trochu, toczyła jak rak schorowane ciało, powoli i konsekwentnie, zadając ból...

Każdy człowiek na swojej drodze musi napotkać na znak. Na drzewo wiadomości złego i dobrego i odczytać tą prawdę, do której dosięga umysłem. Ja dosięgnąłem do miejsca, które mówi, żebym podjął drogę trudniejszą i bardziej wyzywającą.

23 października 2003   Dodaj komentarz
< 1 2 ... 80 81 82 83 84 85 86 >
Chaos_angel | Blogi