Exodus, part II
Powoli, konsekwentnie zżera mnie to od środka, tak jak miało być. Przeżywam to, zyję, umieram, by zaraz na nowo jakąśpojedynczą myślą wskrzesić się i zacząćwszystko od nowa, zatoczyć po raz kolejny okrąg cierpienia, poczuć smak śmierci i życia, pocieszenia i smutku, tego, co chyba się nie skończy. Sam się na to skazałem, częściowo też ją. Jednak w tym całym zamieszaniu musiałem jej to powiedzieć, że nie jest mi obojętna... Myślałem niedawno nad jedną rzeczą... W sumie cały wywód wziął się z papieża. Pomyślałem, że za tego człowiek mógłbym oddać życie. Rzeczywiście, zrobiłbym to, gdyby trzeba było. Mam swoje powody. rozpatrywałem dalej, czy ktoś jeszcze. Przyszła mi do głowy mama. Będąc ze sobą szczery, zauważyłem, że siostra nie zalicza się do tego grona, ojciec też, może dlatego, że go nie znam? Doszła do tego jeszcze Monika. chciałbymm żeby to było teraz, szybko... Nie, nie szybko, chciałbym, żeby była przy mnie, keidy będę zaspokajać swoją ciekawość. Powiedziałem jej, że chciałbym umrzeć przed nią, wczoraj, na cmentarzu. Jaka parodia, kiedy to się mówi ot tak komus. Jednak we mnie było tyle emocji, naprawdę w stanie byłem to wtedy tam zrobić, przy tych hipokrytach z mojej klasy, którzy nie wiedzą co się dzieje. Chyba bym nawet nie żałował. Przeszłości, w moim wydaniu to synonim samotności, bolesnego kształtowania tego, kim teraz jestem. Przyszłości? Niewiadomej? Strachu przed tym, co będzie, przed samotnością i byciem nieszczęśliwym? Teraźniejszości...? Tak, tego jednego momentu, kiedy szliśmy razem i rozmawialiśmy. Żałowałbym spojrzenia w jej piwne oczy. Żałowałbym tego, że nie mógłbym spojrzeć na nią, na jej buzię. Żałowałbym mozliwości... Poza tym nic. Niczego. Śmierć byłaby moim wyzwoleniem. Wybawieniem, jakimś sprawdzianem, może dalszym życiem?
Wczoraj, kiedy widziałem, jak się opiekowała tym sparaliżowanym kolesiem, po prostu zachciało mi się płakać. Przypomniało mi się, jak kiedyś pisałem, że chciałbym ją ochronić przed złem tego świata... Teraz zrozumiałem to jeszcze pełniej. Zrozumiałem dlaczego chciałem to zrobić, teraz wiem jeszcze lepiej.
Siedzę teraz przed kompem, z głośników sączy się "Frozen" Madonny, myślę... Nie wiem jak mam się zachowywać przy niej. To chyba nie ważne. Znam to co będzie. Dziwne, że nawet nei chce mi się walczyć. Może chcę cierpieć? Jednak jak myslę o Niej mam dziwne uczucie w gardle. To nei jest jakiś wyimaginowany, uczuciowy wymysł, ale normalny ucisk w gardle... Pierwszy raz w życiu. Jak bardoz się myliłem, keidy myślałem, że z innymi to jest "to". A jeżeli to, co jest teraz, to nei jest jeszcze to największe? W takim wypadku nie chcę wiedzieć co jest dalej. Chyba nie dałbym rady. Nie zniósłbym nastepnego poziomu... A może to tylko ja coraz bardziej intensywnie to przeżywam...? Powoli mnie to zabije, jezeli coś się nie stanie...
Miałem już skończyć. Pooglądać TV. Bez sensu, zatopię się dalej w arkany liter, dają mi chociaż cień spokoju i zrozumienia, którego teraz tak bardzo potrzebuję... Mysli wylewane na coś/kogoś dają formę spokoju.
W pewien sposób mam do siebie żal. Nie o to, że coś zepsułem, że mogłem zrobić jakąś rzecz inaczej, dzięki temu by mi się udało. Ciężko mi, ponieważ skazałem jąna tą wiedzę, którą jąo bdarowałem. Mogłem nie mówić jej nic. Dlaczego tego nei zrobiłem? Może gdzieś we mnie jest forma nadziei, która widzi tutaj jakąś przyszłość? Oby...