A jak, zakupiłem dziś sobie Wyborczą. Dokładnie w tym celu.
Pomijając rzeczy, które trzeab było pisać samemu, interpretując fakty, zaliczając sobie z nich tylko to, co było niemalże identyczne z tym w gazecie, obliczyłem minimalną punktację na ok. 60. Do tego dochodzą (wg mnie) dwa błędy w odpowiedziach w gazecie [mam nadzieję, że to nie są te z OKE/CKE], i nie zaliczając wszystkich pisemnych odpowiedzi, uszczuplając to o treści których do końca nie pamiętałem... nie wiem czego się spodziewać:) 60 będę raczej mieć, więcej/mniej - zobaczymy.
I za bardzo nie wiem, czy jest się z czego cieszyć. Każdy mówi, że matura była trudna, że syf, etc... być może... choć na próbnej miałem ponad 50% (ponad 50 pkt), bez totalnie żadnego przygotowania, ten sześćdziesięcioprocentowy wynik jakoś nie nastraja mnie za radośnie.. Mogę mieć tylk nadzieję, że wystarczy to na studia...
We`ll see...
No i w pizdu... cały misterny plan też (chyba) w pizdu...
Wrócił, bo napisał...
Jak poszło...? A skąd ja to do kurwy mam wiedzieć...? Nawymyślali jakichś kosmosów, jakichś dupereli nawstawiali... jakieś tramwaje trzy... cztery obrazki z powstań (popularne, a żadnego w życiu nie widziałem), jakieś herby huj wie skąd je wzięli... potem jeszcze ładne ostatnie zadanko, wstawić pięć dat (każda za punkta, czujecie niesprawiedliwość?) o Polsce Ludowej, a ja z tego zielony... w ogóle jakieś powykręcane karykatury, jakieś cusie niemożliwe... I dochodze do wniosku, że moja nauka zdała się totalnei na nic, jeśli chodzi o ten test... na rozszerzonym sprawa jest inna - texty źródłowe ma się przed nosem i się pisze o nich (i nieco spoza źródła)... w sumie nieźle mi to chyba poszło... A wypracowanie wziąłem z tematem o przekształceniach społeczeństwa w polsce w wiekach XII(I) - XV. I takiej wody polałem, że się prawie papier (toaletowy) skończył... Niemalże zero faktów, 100% pięknego pisania:)
Zastanawiam się nad sensem wkuwania wszystkiego na WOS...
No i czekamy na wyniki...
Btw, wie ktoś może kiedy one będą?! Każdy inaczej mówi, sam już nie wiem...
będzie trochę rozrzucone, bo mam jakoś myśli porozwalane...
- za blokiem zrobili dzieciom plac zabaw... był też wcześniej, ale nie taki jak teraz... spółdzielnia widać się wysiliła, bo placyk wygląda niczego sobie... ofkoz spełnia swoje zadania pierwej sort - przyciągnął już tłumik dzieciaków, drących się, ganiających, cieszących, etc... jak to dzieci. Za bardzo nie można mieć do nich o to pretensji... o to, że są dziećmi...? No właśnie... ale są głośno i jak sięprzechodzi obok chodnikiem czuje się lekki... dyskomfort. Sam nie wiem dlaczego.
- byłem w mieście.. wiem, niesamowite, zakrawające na fantazję. A jednak! Wyściubiłem nos spoza 4 ścian i posunąłem na drugi koniec miasta z buta, żeby załatwić w urzędzie skarbowym dla brata jakieś pity... o dziwo biurokracja przywitała mnie całkiem sympatycznie - obsłużył mnie jakiś facet, całkiem miły... pomógł dopełnić rzeczy, wpisując jakieś pierduły, kazał dopisać co nieco i wsio. Nawet nie czekałem w tych niesamowitych kolejkach. Po drodze zaszedłem do apteki... po co - można się domyślić.
- pies żyje jeszcze. I jak na mnie żyć będzie. Co prawda nie jest to jeszcze okaz zdrowia, ale podobno jeśli miał przeżyć przedwczorajszy dzień - miał prawdopodobnie przeżyć w ogóle. Czyli jeśli przeżył jeszcze dwa dni - żyć pewnie będzie.
- w mieście widziałem parkę. Ludzi. Wiem, niesamowite. Co prawda nie była ona (parka) zbyt urodziwa... rzucił mi się od razu w oczy facet.. miał tak dziwnie charakterystycznie wysuniętą dolną szczękę... podobnie jak angole... większość z nich, jak widziałem, ma chyba wady zgryzu... ale ten chłop miał ją jeszcze podniesioną do góry, jakby w ogóle nie miał zębów... no nic, ludzie są różni - pomyślałem. Rzuciłem okiem na pannę - identycznie ułożone uzębienie/uszczękowienie czy cokolwiek tam innego. Pomyślałem, czy to przypadkiem nie rodzeństwo... ale szli za rękę... zatęskniłem.
- powtórki z histy ciąg dalszy. W sumie gówno napowtarzałem... ale mam jeszcze nieco czasu. Jednak dochodzę do wniosku, że lepej jest poświęcićten czas także na odpoczynek przed egzaminem. Większość czasu mam poczucie, że sobie nie poradzę, że będzie coś trudnego, etc. Z drugiej strony pojawiają się takie momenty, kiedy chciałoby się wziąć życie za rogi i posiłować... Muszę się nieco bardziej zmotywować, uspokoić... duża część sukcesu:)
- a więc jutro mój sąd... a potem niedługo kolejny... raz dwa i wakacje. A potem zobaczymy jak ze studiami. Najpierw zmierzymy nasze siły po egzaminie, potem zobaczymy gdzie wysyłamy glejt. Btw, polecam dziś serialik dla odstresowania na TVNie, jakośtak koło północy, może trochę wcześniej... całkiem niezła beczka. Ot tak przed maturą.
Pozdrawiam.
Dzień jak dzień, nauka:)
O 17 obiad u babci... pies choruje... jakieś kleszczysko przyczepiło mu się do ciała, zachorował.. jakoś się trzyma, ale delikatnie się zamulił... nie je, nie pije, nie wstaje, nie siada... wrak, ale się trzyma. Trzeba mu pomagać prawie we wszystkim... zwierzęca kaleka...
Po pomocy psu czas na coś... na karty, tysiąca z babcią i mamą... pograli trochę... w pewnym momencie wyszła gdzieś babcia, zostałem z matką..
Temat zeszedł jakoś dziwnie na tabletki, które kupowałem dla psa, ich cenę, aptekę... I w pewnym momencie dodałem cośod siebie:
- Gdyby te piguły nie były takie drogie kupiłbym jeszcze prezerwatywy [mamo... zdajesz chyba sobie sprawę, że nie jestem dziewicą?]
- Co? Jakie prezerwatywy? [no tak, ale nie rozmawiamy o tym, to chyba Twoja sprawa...]
- No normalne... [no tak, ale wiesz... mam prawie 20 lat... tak mówię, żebyś kiedyś nie była zaskoczona jak zastaniesz Justynę i mnie...]
- Tak...? A jakich używasz? [...]
- Najlepszych;) W tym zakresie chyba nie ma sensu oszczędzać... [nie przejmuj się, jesteśmy ostrożni]
- To znaczy jakich? [ja wiem, ale sam chyba wiesz jak to wszystko może się potoczyć?]
- Durexów ofkoz... [wiem, wiem... myślisz, że dlaczego gadamy o tych sprawach? Poza tym mówiłem, że jesteśmy ostrożni]
W ten prosty sposób uświadomiłem mamę... a może ona chciała mnie kiedyś uświadomić co i jak z tymi sprawami się dzieje...? Tak czy inaczej przyjęła to dość... liberalnie:) Jak to mama.
Pozdrówka.
No właśnie... kiedyś najgorszy, teraz nie różni się niczym od wczorajszego, poza tym, że o 16 nie ma Na dobre i na złe
Dwa dni na ostatnie powtórki..., dzisiejszego nie liczę... do tego trza jeszcze iść do urzędu skarbowego zanieść za brata PIT-3, huj wie od czego on...
Pies prawie zdycha... nie mój, babciny.. babcino-siostrzano-rodzinno-mój... taki wspólny znaczy:) Podobno jak przeżyje dziś, przezyje w ogóle, ale nie na zawsze. Podobno jakaś infekcja po tym, jak wpierdolił mu się w cielsko kleszcz. Dziwne...
Do Kochania jakiś człowieczek wysyłał strzałki ciągle... pomyślałem, że ta osoba może lubić poezję, skoro stosuje tak wyrafinowane środki, nie przedstawiając się jednocześnie... prawie jak romantyzm... więc wysłałem jej SMSem Dziady, a dokładnie Wielką Improwizację... może się spodoba...? Tak czy inaczej - podobno SMSowa kuracja się powiodła i jak narazie nie ma molesowania esemesowego...
To tyle jak na dziś...
Pozdrawiam.