• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

chaos-angel

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
01 02 03 04 05 06 07
08 09 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 01 02 03 04 05

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Styczeń 2014
  • Grudzień 2011
  • Sierpień 2011
  • Listopad 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Lipiec 2007
  • Czerwiec 2007
  • Kwiecień 2007
  • Styczeń 2007
  • Sierpień 2006
  • Lipiec 2006
  • Czerwiec 2006
  • Maj 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006
  • Styczeń 2006
  • Grudzień 2005
  • Listopad 2005
  • Październik 2005
  • Wrzesień 2005
  • Czerwiec 2005
  • Maj 2005
  • Kwiecień 2005
  • Marzec 2005
  • Luty 2005
  • Styczeń 2005
  • Grudzień 2004
  • Listopad 2004
  • Październik 2004
  • Wrzesień 2004
  • Sierpień 2004
  • Lipiec 2004
  • Czerwiec 2004
  • Maj 2004
  • Kwiecień 2004
  • Marzec 2004
  • Luty 2004
  • Styczeń 2004
  • Grudzień 2003
  • Listopad 2003
  • Październik 2003
  • Wrzesień 2003

Najnowsze wpisy, strona 48


< 1 2 ... 47 48 49 50 51 ... 85 86 >

Bez tytułu

Zdążyłem już dziś zostać dobrym wnuczkiem... Byłem u babci, przyniosłem jej drewna.. jakoś chłodno się zaczyna robić... nie daje sobie rady... robię to już regularnie od jakiegoś czasu... dwóch lat...

Wracałem z ziemniakami z piwnicy... zostałem dobrym synem;) Szedłem jak zawsze, tą tamą drogą.. i nie tak daleko... W pewnym momencie rzuciły mi się w oczy... drzewa... nagie... jedno, to wielkie przed moim domem... nagie... czarne konary wystające z ziemi... jakby spalone, martwe... jednak w tej makabrycznej wizji było coś dobrego... drzewa się kołysały... powoli... prawie że namiętnie... w ruch wiatru... jego szept nakazywał kolejnym gałązkom się wyginać, te spełniały wymagania... to takie... naturalne, takie czysto naturalne... Drzewa nie udają... są normalne.. takie, jacy powinni być ludzie...

Po ostrym obniżeniu stopy stosunków z Emilką znowu dziś nastąpiła poprawa... przyszła do mnie.. oglądaliśmy Hałiego Poteła II. Zaslonięte żaluzje... dość ciemno... wreszcie ona powiedziała żebym 'wreszcie zamknął mordę'... udałem, że się obraziłem... to w sumie norma, że sypiemy ostatnio do siebie takimi textami... po jakimś czasie próby rozweselania mnie, przyciągnąłem ją do siebie, kiedy siedziała... przytuliłem do siebie... nie stawiała się, choć mówiła, że będzie czekać na tamtego... już wiem, że nie będzie... znowu muszę budować to wszystko co wtedy było między nami... ale nie jest to niewykonalne. Przytuliłem ją do siebie, siebie do niej... Jakby wyprzedzając bliską przyszłość - poczułem się tak bardzo bezpiecznie wtedy przy niej... tak dziecinnie bezpiecznie... nie czułem się tak przy nikim jeszcze... chyba powoli zaczynam, dzięki niej, doceniać wartość drugiego człowieka... i dwojga ludzi jako jedności.

Niedługo potem telefon... ojciec... Porozmawiałem z nim... po raz pierwszy odkąd tak naprawdę pamiętam... po raz pierwszy od niego usłyszałem te kłamstwa... był wulgarny... w stosunku do mnie... obraził mnie kilka razy... mówił jak do kolegi, nie syna... kłamstwa, klamstwa, klamstwa... nic poza tym... powiedział coś w stylu, że przyjedzie może niedługo do mojego miasta... nawet nie zrobiło to na mnie wrażenia... boję się, ze go pobiję... albo zabiję... gdzieś czytałem, że złość, nienawiść do własnego ojca nie jest czymś niezwykłym, że wielu synów ma takie poczucie... ale ja się po prostu boję... że go skrzywdzę.

Emilka się zbierała, kiedy skończyłem rozmawiać i przyszedłem do pokoju... byłem jeszcze bardziej smutny niż wtedy, gdy udawałem... boli mnie to... ojciec mnie najzwyczajniej boli. Kiedy się ubierała patrzyła na mnie... nie zauważylem tego, gdzieś odleciałem, pogrążyłem się w myślach... ocknąłem się po chwili... stała obok, trzymając w obu rękach szalik, który zatoczył na jej kurtce już dwie pętelki i patrzyła na mnie... wymusiłem na twarzy jakiś uśmiech, który przypominał coś w stylu faceta, któremu pocisk urwał nogę i mówi, że wszystko jest ok, że wyjdzie z tego... miałem taką straszną ochotę się do niej przytulić... i co..? Powiedzieć jej o tym wszystkim...? Nie chciałem, żeby wychodziła... nie powiedziałem jej tego.. spodziewałem się jej odpowiedzi... i nie chciałem jej słyszeć... poza tym jak syty zrozumie głodnego...?

I wcale mi nie jest lepiej, kiedy to napisałem.

Boję się, że go zabiję...

13 listopada 2004   Komentarze (4)

Bez tytułu

- zbliża się koniec wszystkiego... no, może nie tak szybko jakbym tego chciał, ale coraz bliżej mojej męki..

- chcię jej powiedzieć, ile dla mnie znaczyła

- i boję się, że to wszystko może wrócić przez to... albo inaczej, boję się, że nie będę mógł o niej zapomnieć.

- co tu dużo mówić - jakoś nie potrafiłem 'po niej' zakochać się na nowo.. zauroczenie? Ależ i owszem, i nic ponad to..

- kurwa mać

- i boję się jej to powiedzieć... to nigdy nie wychodzi tak, jak sobie to zaplanowaliśmy...

- poza tym ona mnie unika.. nie wiem z jakiego powodu, ale tak właśnie jest...

- a może tak ma być..? Może to ona chce uciec..?

- tylko od czego...?

12 listopada 2004   Komentarze (3)

Bez tytułu

Dawno nie było notki... dość dużo w tym czasie się wydarzyło...

Zdążyłem pokłócić się z Emilką... nie pamiętam dokladnie, ale ostatnio pisałem chyba, że całkiem z niej fajna dziewczyna... w sumie miałem rację, ale, nie mam co ukrywać, powiem delikatnie, jeśli stwierdzę iż 'nieco' odbiega od mojego poziomu intelektualnego... i nie tyle, żebym siebie wywyższał na piedestały inteligencji... po prostu ona jest... głupia nie powiem, to chyba za mocno... może jeszcze nieco dziecinna..? Tak, czy inaczej, swojego czasu, jakoś przed pierwszym, powiedziała mi, że jednak wie, czego chce w życiu i że wybrała tego swojego chłopaka z Niemiec, a ze mnie rezygnuje. Nawet się o to nie złościłem, kiedy mi to powiedziała, nawet usprawiedliwiłem ją w jakiś tam sposób. Potem jednak zacząłem jej to wypominać, nieco się kłócić... Jednak teraz wyszło na to, że ten jej koleś nie przyjedzie pierwszego, znaczy nie przyjechał, choć miał to zrobić. Wychodzi na to, że przyjedzie za dwa miechy, chyba na święta Bożego Narodzenia. Nawet do końca nie wiem. Ona osobiście zapiera się, że da radę wytrzymać do tego czasu... ale dla chcącego (mnie) nic trudnego...

- Na święta przyjechała do mnie jak zwykle rodzinka. Tym razem w mniejszym niż dotychczas składzie.. coraz więcej 'od nich' wyjeżdża... do USA. Pojechała już tam ciotka i wójek. Teraz ma zamiar pojechać tam siostra i brat. Jeśli tak się stanie, będę w Białymstoku na studiach w ich domku sam. Całkiem ciekawa perspektywa z kąta 'poradzę sobie, czy nie.. sam na swoim'. W jakiś sposób podnieca mnie taka opcja...

Poszliśmy na cmentarz. Jak zawsze. Najpierw jeden, potem drugi. Byłem już nieco zmęczony, kiedy szliśmy na drugi cmentarz. Coś mnie w nim pociąga jednak, z drugiej strony przeraża.. Nie ma na nim za wiele grobów, na których byłyby daty życia zmarłych przekraczające dwa lata... przeraża mnie ten widok... idziesz, patrzysz na nagrobek.. i z przyzwyczajenia już prawie spodziewasz się widoku: 'urodzony: maj 1938, zmarł: kwiecień 1986'... a tam nic... jak na złość... dzieci, żyjące dzień, trzy dni... miesiąc, dwa lata... i napisy... 'kochanemu synkowi, rodzice'... 'Andrzejku, odpoczywaj w pokoju'... 'najdroższemu Bogusiowi'.. multum imion ze zdrobnieniami, obdzeierającymi niejako 'powagę' śmierci, ukazujące jednocześnie to coś, z czym nie możemy się zgodzić.. widzimy świadectwo śmierci setek dzieci... i co..? Powiecie mi, katolicy, że Bóg tak chciał..? Że to jego wielki zamysł w dziele stworzenia...? Zabijać małe dzieci, które nie nauczyły się żyć, nie zrozumiały nawet co to znaczy żyć, spróbować słodyczy, biegać w upalny dzień za piłką, kąpać się, siedzieć z rodzicami, czytającymi wieczorem bajki, zasypiać w ramionach ojca, czując jakieś dziwne bezpieczeństwo, coś niewysłowionego... dorastając... zakochując się, czując to wspaniałe uczucie, miłość, wewnątrz siebie, próbując je zrozumieć, zrozumieć siebie... nienarodzona świadomość, na której Bóg ułożył czarną różę... wiara, nadzieja, miłość... najważniejsza z nich jest miłość... miłość...? Ojca-Boga do swych dzieci...? Do dzieci, którym wyrywa z rąk swoje dzieci...? Jak to jest miłość, nie chcę widzieć, czym jest nienawiść... Pochodzić po tym dziecięcym cmentarzu... można naprawdę zwątpić w życie...

- W te święta dzwonił ojciec... pijany jak zawsze... telefon odebrała siostra.. powiedziała, że dzwonił... w półśnie powiedziałem, że nie chcę z nim rozmawiać, niech odłoży słuchawkę... z jednej strony nie chciało mi się.. z drugiej może czegoś się bałem...? Bez sensu jest z nim rozmawiać.. nawet go dobrze nie pamiętam... jakieś niewyraźne przebłyski w pamięci, formujące tego obcego człowieka, oblepiane słowami innych ludzi... pamiętam niewiele... i te niewiele teraz wydaje mi się i tak niemiłe... 'miłe', a raczej nie niemiłe, pozostaje chyba jedno... nawet nie wiem, czy to wspomnienie, czy może jakiś sen... pamiętam, jak po kąpieli ojciec czesał mi włosy... jeden przebłysk... inne to zapity człowiek u kolegów, który dzwonił, kiedy przyjeżdżał do miasta, żeby się z nim 'spotkać'... po prostu rozpacz...

Kiedyś się zastanawiałem co bym zrobił, kiedy by do mnie przyszedł... zapukał i przyszedł... wyobrażałem go sobie wtedy jako starego, przepitego, styranego alkoholem człowieka, niewiedzącego kim jest na świecie i jaka jest w nim jego rola... zastanawiałem się, czy mógłbym mu przebaczyć to wszystko, ten cały czas, kiedy go nie było... chyba nawet nie ten czas, kiedy go potrzebowałem, bo całe życie żyłem, tak, jakby nie było drugiego rodzica, jakby mama była tym wszystkim, czego człowiek może potrzebować... zastanawiałem się, czy mógłbym go zaprosić do siebie, zrobić herbatę, przebaczyć... teraz widzę, że gdyby przyszedł do mnie, zaczął gadać znowu pod wpływem alkoholu... wystarczyłoby jedno niestosowne użycie siły i pobiłbym go. Najzwyczajniej w świecie bym go pobił. I nie wstydzę się tego, z jakiegoś powodu jest we mnie dużo złości... bardzo dużo złości, jeszcze więcej płochliwej miłości, którą boję się ulokować... a ta z kolei znowu wyzwala złość... Dziwne koło nienawiści...

- Dzisiejszego dnia Monika poprosiła mnie o przysługę... po raz pierwszy od... chyba w ogóle po raz pierwszy... sprawiłem sie jak umiałem najlepiej... zwyczajne dziękuję... miłe dziękuję... i choć chciałbym ją pokochać na nowo, coś mnie trzyma... podoba mi się nadal.. ta jej niesamowita burza włosów na głowie... hiperbolizując - tornado włosów;) Nawet kiedy jeszcze przed świętami rozmawiała z Basią, jakoś tak się do nich dosiadłem, udając, że słucham, tym bardziej udając, że wiem o co im chodzi w rozmowie... W pewnym momencie Monika położyła na mnie rękę... na ramieniu, jakby otuliła, jakby kładła ją na przyjacielu... zwyczajne odczucie... jej dłoń powędrowała na moje włosy... zaczęła mnie glaskać... i o dziwo nie zrobilo to na mnie najmniejszego wrażenia... kiedyś rozpisałbym się o tym jak o uniesieniu najwyższego stopnia... i gdyby nie było tej całem przeprawy z Moniką, zapewne nadal bym tak pisał... a teraz to tylko koleżanka, która nadal mi się podoba.

02 listopada 2004   Komentarze (3)

Bez tytułu

Po cięzkim tygodniu pracy przyszedł czas oczekiwanego wypoczynku. A pracy było całkiem sporo... najbardziej doniosła była chyba olimpiada z histy. Początkowo myślałem, że tylko wejdę tam, facet powie pytania i wyjdę. Nie miałem nadziei na żadne rewelacje... i rzeczywiście.. facet czytał pytania, a ja czarna magia... nic nie wiedziałem. Przed olimpiadą myślałem, że fajne by było pytanie z kultury starożytnych Greków/Rzymian, ale ofkoz nie było tego. Jak nauczyciel dalej czytal pytania, ja zapadałem się coraz bardziej w otchłani niewiedzy. Aż wreszcie wyjechał z tematem: 'Wojna secesyjna: geneza, przebieg, skutki'. No kurwa wasza mać, miałem to niedawno na hiście, całkiem niedawny temat + to, że na kartkówie był... akurat oglądałem jeszcze jakieś programy historyczne na Discovery na temat wojny secesyjnej, coś na temat Lincolna... No więc pojechałem z tematem, 7.5 stron podaniowych... Troszkę mnie to jednak zmęczyło; nie, żeby ilość, po prostu dużo myślenia.

Dziś jednak po raz kolejny spotkanie z Emilką. Wpadła do mnie... czas akurat umówiony. Nie było mamy, pojechała na grzyby... byliśmy sami... kupiłem dwa piwka, snickersa (mówiła, że chciała zjeść snickersa i browarkiem popić...). Posiedzieliśmy trochę, pogadaliśmy... o dziwo z nią mogę rozmawiać o duperelach, z nikim innym nie potrafiłem.

Poza tym chyba już wspominałem, że Emilka miała jakąś nieciekawą sprawę ze swoim chłopakiem. Ogólnie była z nim jakiś czas, potem on sobie namotał w życiu i ma wyrok. Tak czy inaczej przebywa teraz w Niemczech na zasadzie 'przyjadę tego i tego, albo i nie'. Motyw 'kochania' go i bycia dalej razem zjeżdża się już do tego stopnia, że daje możliwość wykorzystania całej sytuacji. Ktoś tu powiedział, że dobrze jest umiejętnie wykorzytywać sytuacje życia dla swoich przyjemności. Prawda... zauważyłem, że nienawidzę niezdecydowania, swojego. Swojego to już naprawdę; aczkolwiek dzisiaj byłem bardziej zdecydowany niż kiedykolwiek wcześniej. I nie dlatego, że wypiłem piwo, czy dlatego, że zdobywa się w życiu jakieś doświadczenie. Teraz widzę, jak wiele zależy od drugiego człowieka.

Otóż takiej dziewczyny jak Emilka nie miałem jeszcze nigdy. Osoba jest bardzo energiczna, widać w niej namacalnie ten szesnastoletni, charakterystyczny zapał. Poza tym nie ukrywa tego, że mnie lubi, nie boi się tego okazywać... tym większy plus. Widać, że ma doświadczenie z chłopakami; może po prostu wie jak się zachować. Tak czy inaczej nie jest osobą, na której niby to trzeba wymuszać swoje działania, jak np. pocałunek, choć przyznam się, że z tym tutaj jest nieco inaczej.

Kiedy rozmawiałem z nią wcześniej, dziewczyna powiedziała, że uważa pocałunek, jako akt zdrady wymierzony przeciw chłopakowi z Niemiec. Fakt, że całowała się od tego momentu jakieś 7 razy (fajnie, że mi to powiedziała;)) nie stanowił problemu. Za bardzo nie obchodziło mnie to co robiła wcześniej. Nie wiem dlaczego, ale nie przejąłem się nawet tym, kiedy powiedziała, że oddała swojemu chłopakowi wszystko, co miała, 'nawet siebie'.

Wracając jednak do sprawy pocałunku... akt zdrady... dzisiaj... kolejny. I rzeczywiście ja musiałem do niego doprowadzić... aczkolwiek sprowokowany totalnie, jakby tego chciała. I nie jest to usprawiedliwienie mnie, czy jej. Po prostu stało się, gdyby się nie stało, zapewne ten... 'związek' uległby zwyczajnej, czasowej degradacji, jak psująca się żywność po terminie ważności. A że osoba wydaje mi się interesująca, postanowiłem popchnąć to dalej.

Kurwa wasza mać, nie spotkałem jeszcze osoby, która by tak dobrze całowała... zna się dziewczyna na rzeczy, nie powiem. Poza tym potrafi dotknąć chłopaka (mnie?) tak, że jest po prostu miło. I nie jest zbytecznie przy tym skrępowana. Podoba mi się w niej ta otwartość. Ogólnie jest bardzo 'liberalna' jeśli chodzi o kontakty damsko męskie, z tym zastrzeżeniem, że nie jest osobą, o któej można by źle powiedzieć, wlaśnie w tym kobiecym aspekcie.

Jeszcze jeden motyw - to, że kiedy się dziś całowaliśmy, moje rączki zaczęły błądzić gdzieś koło zapinki jej stanika i bez problemu mogłem użyć tego zmyślnego urządzenia do wyswobocenia jej kibici:) Nie prostestowała, powiedziała coś w stylu, że 'zaraz mnie tu rozbierzesz'... no i miała rację, rozebrałbym ją. Fakt, że ja już byłem bez koszulki i tak samo szybko ona mogła znaleźć się bez swojego sweterka był tym bardziej przyjemny. Miałem z niej już go ściągać, keidy siedziała na mnie okrakiem, ale coś mnie powstrzymało. Zapewne gdybym to zrobił nie zatrzymałoby się na swetrze. Robiło się coraz bardziej późno. Może to właśnie ta niecodzienna na te sprawy pora mnie nieco wyhamowała?

I dobrze się stało, bo po kilkunastu(dziesięciu?) minutach dwa dzwonki do drzwi... mama wróciła z grzybów. Trochę dziwnie by wyglądało, jakbyśmy byli nadzy... a w ten sposób mama tylko spytała czemu mam taką podrapaną klatę... rzeczywiście, bejbe się nieco zagalopowało w 'pieszczotach', bo cały byłem pokryty czerwonymi krechami wzdłuż klatki po jej paznokciach... ot tak, wypadek przy pracy. Jak zawsze wybrnąłem z tego pytania wymijająco. Nie ma co uświadamiać mamy w takich kwestiach:) Jeszcze by mi siętu rozchorowała na nerwy, czy jakoś tak, że jej dziecko dojrzewa za szybko;) A tego przecież nie chcemy...

I w ten sposób dochodzimy do sedna sprawy. Choć ten związek może wydawać się dziwny, czy bez szans, nie ma czemu od razu spisywać go na straty. Skoro jest teraz przyjemnie i nadal się cała sprawa rozwija, nie będę przeszkadzać. Może nawet popchnę to nieco do przodu sam. W końcu taka sztuka nie pojawia się często...

Pozdrowienia dla Was (chyba dobry humor mam;))

22 października 2004   Komentarze (11)

Bez tytułu

- raz mi się udało zasnąć... normalnie, w normalny, stary sposób, raz w nocy dobrze spałem...

- w dzień jestem zmęczony... dwie kawy nie stanowią przeszkody, żeby przespać się, albo spróbować odpocząć raczej, w ciągu dnia.

- i sen rzeczywiście spada na mnie... spadł, dziś. Po raz pierwszy od długiego już czasu... nawet mi się coś śniło... może nie nawet, ale niestety.

- Monika. Znowu Monika... kiedy kurwa ma być dobrze, jest źle... kiedy do czegoś zaczyna dochodzić między mną a Emilką, znowu coś... siedziałem gdzieś... chyba w szkole... śniło mi się, że było jakoś tak jasno... jakby nie ta jebana, wiosenna szaruga, jakby nie było ołowianych chmur, któe mają zaraz zgnieść, spadając z nieba, jakby nie było wiatru chłoszczącego po twarzy, jakby nie było kałuż moczących całe stopy, jakby nie było rozbabranych na ulicach żółto-pomarańczowych liści, zmieszanych z brudną deszczówką... to było chyba lato... siedziałem na korytarzu w szkole. Jakiś smutny, zawieszony... wokoło jacyś ludzie... nie interesujący się niczym i nikim... i wreszcie zauważam białe spodnie... te same... i te same buty... niebieska koszula w kratkę... I niewiadomo dlaczego uśmiech na jej twarzy... miły, serdeczny i pełny chęci pomocy... światło dokoła głowy, rozbite o blond włosy prawie jak aureola.... jakby jakiś majak, jak coś ulotnego, chwilowego.. przyszło i znikło... zostawiło tylko jakiś dziwny posmak goryczy w ustach; może kontuzja okolic klatki piersiowej się delikatnie odnowiła, podczas pisania tej notki... coś zabolało parę razy w środku... promieniujac bólem w górę, gdzieś w okolice gardła, prawie wyciskając łzy...

- ona... znaczy Monika... ciągle smutna... aż dziś się delikatnie tego przestraszyłem... wspomniałem tamtą dziewczynę.. porównałem do tej... jakbym widział siebie... siebie przed tym wszyskim, wiebie sprzed dwóch lat... i potem, tego, kiedy już jej powiedziałem wszystko...

- świat idzie do przodu i mało co z przeszłości ma teraz w nim swoje znaczenie... mało które ideały znajdują się na tych samch półkach... niektóre są ściągane przez nas, niektóre przez okolicznośc... jeszcze inne zaszły już kurzem w takim stopniu, że pomijamy je w ostatecznym rozrachunku, jakby nie zauważamy... a może nie powinniśmy zwracać na nie uwagi...? Bo po co? Doroślejemy, wchodzimy w inne życie, rządzące się swoimi własnymi prawami, do których chyba trzeba się tylko przystosować, których nie ma sensu zmieniać. Skostniały dekalog wydający się nie do przezwyciężenia...

- z jednej strony jest Emilka... ciepło, miło... z drugiej strony jedno słowo i spróbowałbym się wypalić po raz ostatni, po raz ostatni zdobyć tą najwyższą z gór, po raz ostatni zawalczyć, nawet do końca. Boję się, że kiedyś będę żałować tego, że nie spróbowałem... kiedyś się bałem, że nie spróbuję... spróbowałem i zakończyło się to... no, tak, jak się skończyło. A teraz wypaczony przez Monikę, gotowy na każde jej 'ała!', chyba nie potrafię sobie złożyć tego wszystkiego do kupy... Marta...? To nie miłość... to może zauroczenie, może jakieś dziwne uczucie, nie umywające się do tamtego... Emilka..? Wiem, że nic do niej nie czuję, jest po prostu miło razem; raczej fizyczność; nie mówię, że coś z tego nie może wyjść... to zwyczajne porównanie... zastanawiam się, dlaczego to wszystko wyszło tak, jak wyszło... raczej dlaczego nie wyszło...

20 października 2004   Komentarze (7)
< 1 2 ... 47 48 49 50 51 ... 85 86 >
Chaos_angel | Blogi