• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

chaos-angel

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
29 30 31 01 02 03 04
05 06 07 08 09 10 11
12 13 14 15 16 17 18
19 20 21 22 23 24 25
26 27 28 29 30 31 01

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Styczeń 2014
  • Grudzień 2011
  • Sierpień 2011
  • Listopad 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Lipiec 2007
  • Czerwiec 2007
  • Kwiecień 2007
  • Styczeń 2007
  • Sierpień 2006
  • Lipiec 2006
  • Czerwiec 2006
  • Maj 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006
  • Styczeń 2006
  • Grudzień 2005
  • Listopad 2005
  • Październik 2005
  • Wrzesień 2005
  • Czerwiec 2005
  • Maj 2005
  • Kwiecień 2005
  • Marzec 2005
  • Luty 2005
  • Styczeń 2005
  • Grudzień 2004
  • Listopad 2004
  • Październik 2004
  • Wrzesień 2004
  • Sierpień 2004
  • Lipiec 2004
  • Czerwiec 2004
  • Maj 2004
  • Kwiecień 2004
  • Marzec 2004
  • Luty 2004
  • Styczeń 2004
  • Grudzień 2003
  • Listopad 2003
  • Październik 2003
  • Wrzesień 2003

Najnowsze wpisy, strona 72


< 1 2 ... 71 72 73 74 75 ... 85 86 >

Emocje

Zrobiłem dziś coś, czego jeszcze nie zrobilem za kadencji na tym blogowisku. Dałem adres bloga osobie, którą znam w realu. Z jednej strony tego żałuję, pamiętam, co się działo, kiedy znajomi mieli adres starego bloga. Nie mogłem się normalnie lirycznie wypróżnić na blogu, coś mnie blokowało, jakieś giga zatwardzenie do pisania. Jednak osoba, której dalem adres jest godna zaufania. Przynajmniej do tej pory. Zobaczymy co przyniesie przyszłość.

Byłem dziś u Kochania. Nie sam, z qmplami, dokładnie dwoma. Mieliśmy do obgadania jedną sprawę w związku z jednym projektem, w który wszyscy jesteśmy zaangażowani. Pomyślałem, że będę mógł tam normalnie z Nią porozmawiać po tym spotkaniu. Rzeczywistość była niestety inna. I to mną dziś, teraz rzuca w środku. Jednak było kilka miłych rzeczy, które napewno zapamiętam, a które napewno zapamięta ten pamiętnik.

Zauważyłem, że im bliżej było do spotkania, tym bardziej się denerwowałem. To raczej normalne, ale kiedy szedłem tam z kumplami, cały strach znikł, cała obawa, po prostu wszystko. Zapanował spokój, zakrapiany dobrym humorem. Wtedy właśnie poczułem, że w grupie siła, w męskim, samczym stadzie. Właśnie tam. Fajnie, kiedy człowiek może się wesprzeć na innych, choć oni tego nie wiedzą. Tym bardziej fascynujące.

Zaszliśmy tam. Weszliśmy, Kochanie jak zawsze wesołe. Obadałem jak mieszka, obadałem jej pokoik. Chyba taki powinien być. Widać, że go sama urządzała. Cała Ona. Mieliśmy siedząc tam coś robić z projektem, ale opornie to szło. Kochanie zaproponowało coś do picia. Jakiś czas jej nie było. Na początku swojej nieobecności poprosiła, żebym na moment z Nią wyszedł. W dziwny sposób serce mi silniej uderzyło. Nieczęsto czuję coś takiego. Wyszedłem z Nia. Powiedziała, żebym na moment zaczekał. Wróciła z czekoladą, oprawioną w żółtą wstążeczkę. - Przepraszam, że nie zrobiłam tego wcześniej - powiedziała słodko - ale tak jakoś wyszło. Złożyła mi życzenia ponownie, podarowała pakunek. Ponownie klasyczne trzy pocałunki. Teraz, kiedy na to patrzę z perspektywy czasu, załuję, że nie spróbowałem czegoś więcej wymusić. Jednak taki już chyba jestem. A może po prostu brak odwagi...? Nie wiem, wolę nie wnikać, bo znowu się rozdrobnię. Uznam to jako czynnik, który trzeba zaakceptować, zarówno z jego dobrymi, jak i złymi atrybutami. Potem niby cośrobiliśmy, nie dochodząc po dwóch, trzech godzinach do większego sukcesu. Widziałem, że była tym zmęczona, nie chciałem jej dodatkowo forsować. Niech sobie odpocznie. Ta rozmowa napewno nadejdzie.

Jednak po dzisiejszej rozmowie z dziewczyną, której dałem adres bloga, czuję się jakoś bardziej podbudowany, w jakiś sposób bardziej pewny swojej pozycji. Powiedziała coś w stylu:

Koleżanka: za bardzo jej na Tobie zależy
Ja: aha
Ja: skąd to możesz wiedzieć..? 
Koleżanka: słyszę jak o Tobie mówi...nie jestem głupia

Właśnie takie jedno słow, taki zwrot mnie podniósł na duchu. Nigdy chyba nie słyszałem, co tak naprawdę o mnie mówi. Dobrze się dowiedzieć, że jednak jakieś superlatywy... Poza tym słyszałem inne rzeczy, które mnie jakoś natchnęły, ale o nich sza!

17 stycznia 2004   Komentarze (2)

Urodziny

Mialem wczoraj takie klasyczne, urodzinowe przyjęcie. Wiadomo, osiemnastka, trzeba zaprosić conajmniej kilka osób, jak rodzina, chrzestni. Właśnie, chrzestni. Matka chrzestna pojechałą zachlebem do Stanów, więc jej nei było. Jednak przyszedł Chrzestny. Człowiek niesamowity, który wywarł na moje życie olbrzymi wplyw. I choć nie spotykałem się z nim często, to był dla mnie w jakimś sensie ojcem, którego nigdy nie miałem. Nie był kimś, kto bezpośrednio kieruje postępowaniem, który karci za złe i wynagradza za dobre. Był wzorem, niedościgłym, nieosiągalnym. Chyba wyniosłem go na piedestały w moim młodym życiu. Jednak zawsze mi imponował. Był takim... hm.. jakby to określić? Chyba nie potrafię, w kilku słowach się nie uda. Jednak kiedy się spotykaliśmy, czułem się jakiś wyróżniony. Przeważnie była to moja mama, jego żona, on i ja. Niekiedy się spotykaliśmy u nas w domu, niekiedy nad jeziorem. Pamiętam, że wtedy chodziliśmy na ryby. I choć nie wychodzilo mi to zabardzo, to on konsekwentnie je łowil, był w tym dobry, widziałem, że to lubi, że się przy tym jeszcze dodatkowo uspokaja. Właśnie, zawsze był spokojny, łagodny, totalnie łamał ten stereotyp faceta, jaki krążył - ktoś nerwowy, zalatany, nieprzejmujący sięwieloma rzeczmi. On był inny, zawsze miły, wesoły względem mnie...

Przyszedł wczoraj. Nie widziałem się z nim doś dawno. Mały paradoks, bo moja wioska liczy wg ostatnich doniesień około 20 tys ludzi, więc nietrudno jest się spotkać, ale wiadomo - ludzie są zalatani, zabiegani, nikt nie ma na to czasu. Ale wczoraj był, wczoraj był czas, i był on. I bardzo się cieszyłem, że przyszedł. Właśnie dlatego. Chciałem napisać, że się nie zmienia, ale to nieprawda, zmienił się, ale to życie go zmieniło i tylko powierzchownie. W środku nadal ten sam człowiek. Widziałem jego twarz naznaczoną życiem i ciężką pracą. Właśnie taki jest - ciężko pracujący, i to nie że "cięzko" pracował, po prostu jego zycie to jedna, wielka harówka. Pracowal, od kiedy pamiętam, gdzie się dało  i ile się dało. Widze, jak praca go powoli zabija, jak wykańcza go, męczy już. Patrzę na niego i podziwiam. Chyba nie potrafiłbym być taki, jak on. Nie potrafiłbym tak robić przez całe życie, mieć takie męczące życie.

I właśnie wczoraj się z nim spotkałem. Z tym świetnym, poczciwym człowiekiem. Jak to urodziny dostałem kasę, od niego jeszcze monetę. Podobno zbierał takie całe życie. Podarował mi Piłsudzkiego, dużą dziesięciozłotową monetę z 1935 roku. Szczere srebro, podobno jedna z cenniejszych monet, jakie miał. Powiedział, że mi jej nie żałuje, niech mi przyniesie szczęście. Dał mi cząstkę swojej pracy, cząstkę siebie. Będę go mieć przy sobie.

17 stycznia 2004   Komentarze (6)

Bez tytułu

Jesso, ale Sajgon. Przez dwa dni bez netu, bez wirtualnego życia, jak bez ręki. Ani nie można sprawdzić skrzynki, ani pogadać na gg. Nic. Ale już oka, można się wyżyć.

Zauważyć trzeba, że piszę teraz, jako pełnoletni człowiek, osiemnastoletni chłopaczyna, który nie wie co się wokół niego dzieje. I za bardzo mi to nie przeszkadza.

Za to sporo się wydażyło. W relacjach moich i Kochania. Dużo, jak dla mnie.

Zawsze było tak jakoś dziwnie, oschle. Jakby nie patrzeć cierpiałem. Obojętność, domysły, jakieś niestworzone, wyimaginowane projekcje... żywiłem się tym. Żywiłem się, ale strawa okazała się niewystarczająca. Umarłem. Z miłości? Jakie to oklepane. Aż... rzygać się chce. Ale prawda jest prawdą, pozostawało tylko we mnie coś, czego nie potrafiłem wyjaśnić, coś, co siedziało, a ja nie potrafiłem tego nazwać... Może nadzieja? Dziwna sprzeczność, wynikająca z relacji rozumu, mówiącego, że nie ma sensu i tego drugiego pierwiastka, bedącego nadal we mnie, rosnącego w siłę, kiedy chciałem go złamać, zdusić, kiedy inni chcieli to zrobić. Ta część chyba we mnie zawsze zostanie.

Tak czy inaczej wtedy umarłem. Pogrzebano mnie pod ziemią. Widziałem przechodzących ludzi, ich twarze, niektóre wesołe, denerwujące mnie, inne smutne, jeszcze inne dociekliwe, wścibskie. Leżałem, nie przejmując się niczym, ze świadomością, ze nie ma sensu walczyć. Że to już koniec. Że jej obojętność kończy wszystko, że... Jednak w pewnym momencie Ona podeszła. Stanęła nad moim grobem. Silnym uderzeniem przebiła ziemię, dotarła do miejsca, gdzie leżałem, chwyciła moja rękę, brutalnie wyciągnęła. Znalazłem się na zimnym powietrzu. Wiatr zaczął przypominać, że żyję. Stopniowo coraz cieplejszy, jednak nadal chłodny. Zamglone oczy, utkwione częściowo w oddali, częściowo w świecie martwych zaczęły dostrzegać budzące się właśnie słońce. Zaczęło świecić, pierwsze promienie raziły mnie, przebiły się do samego dna, do samego centrum. Oświeciły...?

Potem było już tylko lepiej. Jakbym znalazł się w fantastycznym świecie, gdzie to "ta" piękna kobieta opatruje i stawia na nogi jakiegoś wielkiego hero. Czułem, jakby mi podawano lekarstwo, jak Kamień Filozoficzny, z którego to miano otrzymywać lek na każdą chorobę. I znowu lepiej, lepiej, lepiej...

Nawet dziś, kiedy mi składała życzenia... Ech... śliczne życzenia. Szkoda, że sceneria jakaś nietego. W sumie szatnia, ale nie to jest ważne... Podobało mi się to, że kiedy ktoś tam składał mi życzenia, ona wpadła do szatni (chłopaków, a co tam,  takie luźne zasady międzypłciowe), tak fajnie skacząc, i niemalże od razu rzuciła mi się na szyję. Podałą mi rączkę, zaczęła mówić życzenia... chyba nawet nie pamiętam. Zapatrzylem się w piwne oczka, w całokształt. Za...kochałem się. Potem klasyczne, polskie trzy buziaczki, przytulanko... Ogólnie rzecz biorąc najmilsza część dnia. Nawet nie czułem żadnego skrępowania, nawet przy czterech innych kolesiach. Czułem się dobrze, chcialem dalej tak się czuć. Minęło, szkoda.

Potem była część zabawna. Chleliśmy z qmplami wódę w szkole. Znaczy ja mało piłem, ze względu na to, że trzba było jeszcze "odebrać" życzenia od kilku osób, a nie za bardzo tak, kiedy procentami wionie od kogoś. Jednak jeszcze potem było pare przytulań z Kochaniem, poza tym powiedzieliśmy sobie, że musimy się spotkać i wyjaśnić wszystko co jest między nami. Cieszę się z tego, choć to zapewne będzie mój ostateczny koniec.

Niedawno rozmawiałem z koleżanką z klasy na gg. Nie wiem dlczego, ale lepiej mi się rozmawia z ludźmi przez net, niż na żywo. Mozna się normalnie oworzyć, można być szczerym, nie trzeba niczego grać, ściemniać, czy jakby to nazwać. Po prostu można pogadać. I tak się stało. Porozmawialiśmy od serca, dawno tak nie rozmawiałem, a od czasu do czasu muszę z kimś popolemizować na poważne tematy. Jednak zawsze, przynajmniej w moim przypadku, jest tak, że kiedy rozmawia się o czymś na gg, potem w realu jest zupelnie inaczej. Nie ma tej więzi wytworzonej na necie, tej szczerości, tej emocji, jest coś zupełnie innego. Jakby przeprowadzonej wcześniej rozmowy nie było, co prawda tylko wirtualna, ale uczucia są chyba prawdziwe. Tutaj było inaczej. Porozmawialiśmy na gg, potem, następnego dnia, nie była "obca"; czulem, jakby nasza znajomość zdobyła kolejny poziom, jakby ewoluowała na wyższy szczebel. Kiedy ją zauważyłem, przypomniałem sobie o naszej rozmowie, przypomniałem sobie te uczucia, poczułem, jakbym widział siostrę. Siostrę, z którą można pogadać. Która rozumie problem. Niezłe.

16 stycznia 2004   Dodaj komentarz

Krzyk w ciszy

Byłem w szkole. Jakbym pierwszy raz od kilku miesięcy był. Tak się tylko czułem,chyba dlatego, że spotkałem Ją po raz pierwszy od dłuższego czasu. Czego bym nie zrobił... raczej czego Ona by nie zrobiła, zawsze mi się podoba. Zawsze widzę tą uśmiechniętą buzię, śliczne oczka, zawsze...

Dziś, kiedy ją zobaczyłem po raz pierwszy, od razu coś we mnie odżyło. Coś, co w następnej chwili zmarło. Zmarłem i zmartwychwstałem... lapiej jak Jezus:) A tak na serio, kiedy wychdodziliśmy z pierwszej lekcji czekałem, aż wszyscy wyjdą, znaczy panny. Mam takie zboczenie, że wychodzę przeważnie na końcu. Tak się zdażyło, że Ona też wychodziła potem. Spojrzała na mnie. Znów żyłem. Znowu widziałem sens w życiu, nieumierającą chęć poznania jego tajemnicy, stawienia czoła wszystkiemu, co chce się sprzeciwić temu, co czułem. Coś powiedziała do mnie, jak zawsze dyskretnie, kiedy trzeba było. Powiedziała, że miałem rację, jeśli chodzi o stwierdzenie, że zmieniła podejście do mnie po tym, jak jej powiedziałem, co czuję. Powiedziała, że musimy się spotkać, porozmawiać, jednak nie tak, jakby chciała to zrobić teraz-zaraz, ale ogólnie.

Qrwa, nie mam już siły. Nie mam siły walczyć nie tyle z jej niechęcią, ale z samym sobą. Zahatowany po ostatnim razie, znowu się sypię, jakbym był z soli. Przy większym podmuchu wiatru wyrywane są ze mnie kolejne cząstki. Aż wreszcie upadnę, z hukiem roztrzaskam się o posadzkę ralizmu i brutalności życia, ulecę z mojej dostaniej krainy szczęścia. Właśnie chyba wybieram się do lotu. Dlaczego nie na skrzydłach odwzajemnionej miłości?

Już chyba nie chcę walczyć. Oręż trzymany długo zaczyna ciężyć, jak nigdy wcześniej. Mięśnie zaczynają odmawiać posłuszeństwa, stają się słabe, wątłe. Zastanawiam się, czy mogę nadwyrężyć tą rękę, doznać poważnej kontuzji, która zabroni mi dalszej walki? Może lepiej zawczasu odpocząć, dać sobie spokój, żeby nie zrobić sobie krzywdy?

Ale czy kochając nie powinienem nie zwracaćuwagi na ten szczegół? Nie powinienem się poświęcić?

Wiem, że będę z nią niedługo musiał przeprowadzić poważną rozmowę. Wydaje mi się, że Ona się przestraszyła, stało się to, czego obawaiłem się od początku. Za szybko wybuchłem z tym, co czuję. Jednak kiedy myślę o tej naszej przyszłej rozmowie, nie czuję jakiegoś żalu, że tak sięstało, znaczy, że okazała bojaźń w ten sprawie. Mam nieodpartą ochotę wykrzyczeć jej w twarz to wszytko, co się ze mną stało, co się działo, co się dzieje. Mam ochotę na nią nakrzyczeć, powiedzieć wszytko to, co czuję, głośno, brutalnie, nie patrząc na okoliczności, rozpłakać się jak dzieciak i wreszcie wyrzucić to z siebie, znajdując ukojenie.

Dlaczego więc ten mój cichy krzyk jest tak niemy? Dlaczego, kiedy jestem przy niej, nie mogę zdobyć się na odwagę, żeby jej to powiedzieć. "Myśl z duszy leci bystro, nim się w słowach złamie...". Ale nie po to sam wystawiałem się na cierpienie, narażałem na to częściowo Ją, żeby teraz zamknąć się w sobie, żeby Jej tego nie powiedzieć. Widzę nieuchronny koniec, widzę ciemny uskok pod nogami, którego nie przeskoczę, choć z drugiej strony krawędzi widzę znajomą mi, tak miłą kobiecą sylwetkę, to nie dam rady tam doskoczyć. Dlatego powiem to, co we mnie siedzi, powiem spokojnie, wiatr nad urwiskiem poniesie to do Niej, i sam, beznamiętnie rzucę się w czarną otchłań goryczy.

Wesołych qrwa osiemnastych urodzin. Niech żyje powieść, zwana życiem. Nie ma miłości.

13 stycznia 2004   Komentarze (5)

Bez tytułu

Praca... przyjemna. Wznowiłem wczoraj pracę nad starą książką. I jak dawniej, sprawia mi to cholerną przyjemność. POZDRO 4 ALL!

P.S. Praca ujawnia się też w projekcie nowej szaty na bloga. Może już wkrótce?

11 stycznia 2004   Komentarze (4)
< 1 2 ... 71 72 73 74 75 ... 85 86 >
Chaos_angel | Blogi