Bez tytułu
Jesteś miom największym zwycięstwem w życiu, i najdotkliwszą porażką. Zawsze będziesz dla mnie ważna, i to się nie zmieni...
pn | wt | sr | cz | pt | so | nd |
26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 | 01 |
02 | 03 | 04 | 05 | 06 | 07 | 08 |
09 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 |
16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 |
23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 |
Jesteś miom największym zwycięstwem w życiu, i najdotkliwszą porażką. Zawsze będziesz dla mnie ważna, i to się nie zmieni...
Piątek. Przeleżałem go w łóżku. Ranek nie był taki zły, jakiśtam kaszelek, katarek.
Myślałem o Niej. Chyba ciągle myślę. Wymyśliłem, żeby dać jej część tego pamiętnika, w której Ona gra pierwszoplanową rolę. Zadałem sobie pytanie: po co? Odpowiedź byłą jeszcze szybsza: "napewnoe nie po to, żeby coś zmienić". Teraz się nad tym zastanawiam. Chciałem jej ostatnio owiedzieć tyle rzeczy, miałem w głowie takie myśli, o których trudno by mi się rozmawiało z kimkolwiek, a które chciałem Jej powiedzieć. Nie powiedziałem. Ale mój blogowy powiernik zapamiętał je wszystkie, i właśnie on może Jej to przekazać, w niezmienionej formie. Tylko po co? Myślę, że chciałbym, aby poznała moje myśli dotyczące Jej, chciałbym, aby wiedziała wszystko. Jednak wiem, że to zapewne sprawi Jej jakiś ból.
Nawet przygotowałem część bloga, który hciałem jej dać, dyskietka też już poczuła ciężar tych informacji. Jednak nie poszedłem do szkoły. Nie dałem jej tego.
Potem mnie choroba totalnie rozłożyła. Z 40 stopniową gorączką poszedłem do lekarza. W sumie już jest dobrze. Dobrze z ciałem... i co z tego?
Nie mogłem spać. Myślałem o Niej. Płakałem, czułem w głębi siebie poteżny ból. Nie wiedziałem jak mam się go pozbyć, chyba jak dziecko. Płacząc. Gorące łzy spływały jedna po drugiej. Myślałem o tym, co mówiła. Myślałem o tym, co chciałem kiedyś z nią robić, czego nie zrobię. Myślałem, jakim jest skarbem, gdzieś we mnie była ochota odegrania się na niej, zadania tego samego bólu, jakiego ja doświadczyłem. Więcej jednak było przeświadczenia, aby znalazła kogoś, faceta, w którym się zakocha, którego pokocha całym sercem i który pokocha ją tak, jak ja pokochałem. Napewno będzie szczęśliwa. Zasługuje na to.
Szkoła. Baby od matmy nie było - podwójne okienko. Jakoś nie było co robić. Poszedłem z qmplami sprzątać kanciapę w szkole. Był już tam jeden koleś i Ona. Trochę się pokrzątaliśmy. W pewnym momencie, kiedy byliśmy na osobności, zapytała, czy jestem zły. Odpowiedziałem, że nie. Nie byłem zły, raczej cholernie skrzywdzony. Gdzie tutaj złość...? Chciałem wtedy coś zrobić, cokolwiek, w głowie tliła mi się jakaś niestworzona myśl, żebym zrobił coś, "coś", które sprawi, że wszystko się odwróci, że zbiorę spowrotem swoje łzy, że cofną się wszystkie smutki. Nic się nie wydażyło.
Kumple coś robili przy kompie. Stałem z tyłu. Tego dnia ciągle z tyłu. Na kanapie leżały jej rzeczy. Usiadłem. Wziąłem do ręki jej wielokolorowy szalik. Powąchałem. W moje nozdrza uderzyła silna woń, niemalże narkotycznie na mnie działających, perfum. Piękny zapach. Jakby Ona. Cała, odbierana jednym zmysłem. Nikt tego nie widział, dobrze. Odłożyłem go.
Pamiętam część treści jednego SMSa. Mówiła, coś w stylu "pamiętaj, że wciąż trzymam to (moje uczucie) w tajemnicy". Dlaczego? Wstyd? Zakłopotanie? Niewiedza co z tym zrobić, kiedy inni się dowiedzą? Powtarzają, że ze mnie taki świetny człowiek, możę boi się tego, tego odezwu ludzi na moja krzywdę? Nie wiem, nie obchodzi mnie to. Niech pozostanie tajemnicą.
Wmawiają mi, wszyscy. Każdy, który wie co przechodzę, przynajmniej po części, mieni się ekspertem w mojej sprawie. Powtarza, że to normalne, że to przejdzie, że to nie miłość. Skąd ci hipokryci mogą to wiedzieć? Jak osoba, która boi się pokochać może mi mówić, że to, co czuję, to nie miłość? Jak może mi wmawiać, że to przejdzie, skoro nie dotknęła nigdy tego uczucia? Jak mogą mi mówić, że Ona to tylko "jedna z wielu"? Nigdy nie znajdę kogoś podobnego. Może będzie gorszy, niech nawet będzie lepszy, ale nigdy nie znajdę takiego wspaniałego człowieka. I w tym momencie zamyka mi się ścieżka. Już nie mam gdzie iść. Poznikały też gdzieś drogowskazy, a tych, którzy próbują mi je pokazywać, zabijam.
I stało się. Spotkaliśmy się. Już początek nie był zbyt dobry. Zaczęła do mnie mówić tak dziwnie. Zaznaczyła na początku, że boi się tej rozmowy. Już wtedy wiedziałem, że po mnie.
Szliśmy po ścieżce mojego umysłu. Wiatr był silny, rozwiewał myśli na różne strony. Zaczęła mówić do mnie. Zabolało. Jeszcze boli. Powiedziała o tym, co myśli. Powiedzaiłem jej coś o połowinkach, że jej na nie nie zaprosiłem. Odpowiedziała, że i tak by nie poszła, obiecała to już jakiemuś koledze duzo wcześniej. Nie chodziło mi o to, żeby poszła, o to jednak, żeby wiedziała, że nie było to dla mnie obojętne. Szliśmy dalej. To, co mnie zaskoczyło to to, że nie bała się zabardzo mówić o tym, co czuje. Powiedziała mi, że zaskoczyło ją wiele rzeczy. Powiedziała, że chyba nie czuła do nikogo miłości, że to domena starszych, "dorosłych". Powiedziała, że przykro jej, że musi mi to powiedzieć, że umysł to jedno, a serce drugie, że nie da rady połączyć ich w spójną całość. Rozumiem ją. Dodała, że nie może mi nic zaoferować w zamian za moje uczucie. Słuchałem, jakby przygotowany na to wszystko. Przewidywałem chyba coś takiego, może przeczuwałem. Chowałem rozrywanie mojego wnętrza za płaszczykiem uśmiechu. Myślałem, że będe mógł zrobić więcej, a nie stać i słuchać jak bezbronne dziecko. Chciałem jej powiedzieć "Kocham Cię", chciałem ją pocałować w nadziei, że to odmieni wszystko, że zadziała jak dotknięcie różdżki, że wszystko stanie się lepsze. - Powiedz coś... - dodała podczas swojego monologu. Milczałem. - Co mam Ci Moniczko powiedzieć? - zapytałem. Cokolwiek teraz powiem, tylko Cię bardziej zdołuje - dodałem. - No powiedz coś - kontynuowała. - Co mam Ci powiedzieć? - pytałem nadal. To, że jesteś wspaniałą osobą, czy to, że jesteś pierwszą dziewczyną, w której się zakochałem? Milczała. Temat został chwilowo zmieniony. Na coś innego. Powróciliśmy. Znów zawiał wiatr. Już nic nie było takie, jak wcześniej.
Pomyślałem, że od Niej pójdę sobie nad jezioro, całkiem niedaleko. Nie, nie po to, żeby się zabić. Żeby pomyśleć, żeby usiąść na śniegu, żeby zostać samemu, żeby wypłakać się, powymyślać na wszystkich, żeby odreagować. Kiedy wracałem, kiedy tylko odwróciłem się od Niej, od Jej domu, kiedy uszedłem kilka metrów, zagłebiłem się w sobie. Łzy automatycznie napłynęły do oczu. Uspokoiłem się troszkę. Znowu to samo, jednak teraz przestanie było wymuszone podjazdem samochodu, z którego męski głos zaprosił mnie do środka. Podwiózł mnie. Chyba jej brat.
Muszę coś z sobą zrobić. Nadal tytaniczny ból rozrywa mnie od środka. Kiedy tylko pomyślę o tym, jakie miałem plany, jakie wizje, nadzieje, że to wszystko urwało się, spadło z wielkim hukiem, rozsypało się i jak kryształowa kula rozrzuciło swoje przezroczyste szczątki po nieokiełznanej podłodze, ściska mnie, zgniata od środka. "Nie mogę zaoferować Ci nic...". Wszedłem najwyżej, jak się dało, osiągnąłem szczyt, jakiego żaden człowiek nie zdobył, i spadłem, leciałem długo, z nadzieją, że to nie koniec mojej podróży. Upadłem, jednak przeżyłem. Mogłem umrzeć. Byłoby łatwiej. Niech to będzie przedsmak mojej goryczy...
Pisanie przy dźwiękach, które nie współgrają z moją duszą. Ciężko teraz jej odpowiedzieć na wołanie, sam nie wiem czego chce. Ale dzieje się coś dużego, dobrze chyba.
Dziś ofkoz buda, a nudno, jak cholera. Mało kiedy jest aż tak beznadziejnie. To jednak nic. Dziś coś się zmieniło. Jak zawsze próbowałem wyłapać z tłumu Kochanie. Właśnie coś z nią dziś się zmieniło, a raczej w moim podejściu do Niej. Jak zawsze Kochanie wyglądało ślicznie, ale nie tak, jak zawsze. Wbrew temu, do czego mnie przyzwyczaiła, dziś ubrała taką fioletową, obcisłą bluzkę, która podkreślała jej kobiecość. I własnie dziś spojrzałem na nią jak na dziewczynę pod względem... hm.. jakby to ująć...? Pod takim względem, pod jakim większość chłopaków patrzy na dziewczynę. I nie powiem, żeby mi się nie spodobała. Jest po prostu śliczna. Ale to chyba chemia mojego mózgu, co nie ujmuje jej niczego. Popatrzyłem na nią całą, na tyłeczek w dżinsach, na piersi w tej fioletowej bluzce, jak zwyczajny samiec na dziewczynę. I qrde to, co do niej czułem jeszcze bardziej się dopełniło.
Na bioli oglądaliśmy jakiś film, chyba coś o zapłodnieniach. Nie ważne. Siedząc, zernkąłem okiem na Nią. Raz, drugi, trzeci. Próbowałem się nie gapić w taki perfidny sposób, jak to się przeważnie robi. Spojrzenie raczej krótkie, raczej nieśmiałe. Ale potem miałem całkiem dobre miejsce ku temu w gąszczu innych osób. Odwróciłem, nieco głowę, popatrzyłem. To, co się we mnie stało, aż trudno opisać. Qrde, tak mnie coś walnęło w środku, taki K.O. że nie zauważyłem nawet co to było. Jakbym się drugi raz w niej zakochał. Normalnie porażenie mózgowe.
Zacząłem się irytować tym wszystkim. Nie, nie Kochaniem, nie uczuciem, ale tym, że nie mogę się z Nią spotkać, że qrde czekam na cholerne spotkanie od już nie wiem ile czasu, że aż się pogubiłem w rachubie (klasa mat - fiz, widać:) ). Na którejś lekcji dałem jej do zrozumienia, że czekam nadal na to kiedy będziemy mogli się spotkać. Potem niemalże to na Niej wymusiłem. No, powiedziałem, że chcę ja odprowadzić do domu, umówiliśmy się na takie coś na jutro, dziś nie odpowiadały pory. Oka, też jest oka.
A więc jutro mój wielki dzień. Wreszcie będę mógł z Kochaniem się spotkać. Porozmawiać. Duzo od jutra będzie zależało. Mam taki mętlik w głowie, że szok. To, co wcześniej pisałem, o tych przeciwstawnych emocjach teraz nabiera na sile. Ale pośród tego zamętu jest jakaś prosta droga, jakaś ścieżka, która wydaje mi się być słuszną. Jak to będzie okaże się jutro.
"Bądź zdrów! – a tak się żegnają nie wrogi, lecz dwa na słońcach swych przeciwnych – Bogi"