No i stało się. Wypełniło.
Wyszedłem na spotkanie około 17. Posiedziałem moment na ławce, choć pogoda nie sprzyjała. Padała dość niemiła mżawka. Po niedługiej chwili zobaczyłem Monikę. Trochę mnei zdołował widok dwóch kolesi, z którymi szła - pomyślałem, że będą z nami iść do końca, co oznaczało totalną porażkę dla mojego "planu". Jak obadałem po chwili, jeden z nich to kolo, z którym kiedyś chodziłem na kickboxing. Myślałem, że to znowu jakiś nażelowany koleś, czy coś w tym stylu. W sumei koło niej jawi się wiele osób, nei dlatego, że jest jedną z "tych" dziewczyn, ale chyba to jej charakter...
Po kilku chwilach rozmowy dwójka "wrogów" odłączyła się od nas, poszli przodem, a ja zostałem tylko z Nią. Myślałem, że odprowadzę jądo domu - w sumie dziewczyna po całym dniu, wracająca właśnie z dodatkowego angola. Jednak idąc sobie i zatapiając się w rozmowę, która totalnie do niczego nie prowadziła, poszliśmy dalej, nei skręcając do niej, a szliśmy w kierunku jeziora. To chyba jedno z "takich" miejsc, gdzie łatwo się rozmawia. Poszliśmy spokojnie, rozmawiając o ludziach z klasy, o jakichś pierdołkach. Miło było, muszę przyznać, choć nie przepadam za takimi rozmowami. Po prostu mnie nudzą, nawet, jak moja ex mówiła o tych wszystkich pierdołkach, wyłączałem się, jednocześnie próbując chłonąć to co mówi, za bardzo się nie przemęczając ciągłą "paplaniną". Tutaj było troszkę inaczej - choć Ona mówiła ciągle jakieś rzeczy mało dla mnie istotne, w jakiś sposób bawiły mnie. Nie czułem się rozbawiony, ale... szczęśliwy. Sam nie wiedziałem dlaczego. Znikła mżawka, nie czułem chłodu.
Doszliśmy nad jezioro. Panowała prawie całkowita ciemność. Stojąc na tarasie, szłyszeliśmy w oddali pomostu rozmowę jakiejś pary. Nie przeszkadzała... mi przynajmniej. Chciałem w jakimś momencie porozmawiać o tym, co mnie bolało przez jakiś dłuższy czas. Jednak z jednej strony nie wiedziałem jak zacząć, z drugiej nie dawała mi dojśćdo głosu. Postaliśmy nad jeziorem jakiś czas, porozmawialiśmy. Miło.
Wracając z jeziorka, Ona powiedziała, żebym zaczął wreszcie coś mówić, bo jej głupio, jak ciągle tak nawija. Odpowiedziałem jej, że jak zacznę, to tak zgaszę rozmowę, że nic już nikt nie powie. Powiedziała, że przeczuwała to, że temat zejdzie na coś takiego. Wszak nei wyciągałbym jej na zimno, gdyby nie chodziło o to. Powoli naprowadzałem ją na temat, nei chciałem jednak skakać z pełnym asortymentem textów na sam początek - jeszcze by mi się biedactwo moje słodkie przestrzaszyło...
Opowiedziała mi o swoim zaskoczeniu, że nie spodziewała się czegoś takiego ode mnie, że słyszała, że ja niby mam się do G. z klasy, chocnie wiem dlaczego. Podobno takie ploty chodziły. Nieważne.
Rozmawiając z niąna "te" tematy czułem się dziwnie dobrze. Czułem swobodę w dobieraniu słów, jakbym się nie denerwował. Wiedziałem, że Ona mnie nie skrzywdzi, a jeżeli to zrobi, to tak, że nawet tego nie zauważę. Słyszałem kiedyś, że przy kolejnych dziewczynach TE rozmowy wychodą coraz lepiej. Rzeczywiście, ale nie tylko od naszego doświadczenia zależy, czy rozmowa się powiedzie, czy nie. W większej mierze zależy to od człowieka, z którym rozmawiamy. I kiedy wcześniej, z ex rozmawiałem o tych wszystkich górnolotnych rzeczach, czułem się jak uczniak przed ustnym sprawdzianem - zaliczę, czy nie? Jaka wielka metamorfoza nastapiła - czeropałem z samej tej rozmowy tyle radości. Wiedziałem, że spełniłem to, co zaplanowałem, że nie dałem dupy. Powiedziałem, co do niej czuję. Normalnei o tym rozmawialiśmy, jak dorośli ludzie, nei jak dzieci, jak młodzież, ale jak dorośli, świadomi tego, co takie uczucia niosą, co mogą przynieść i co można z nimi zrobić. Qrna, poczułem się normalnie dowartościowany, jakby na równi z innymi "czującymi", nawet wyżej. To co czułem zostało zauważone przez nią. Poweidziałem, poczułem się dumny. Z siebei i z Niej.
Co ciekawe nie było to odebrane w jakiś agresywny, raptowny czy inny, niedobry dla mnie sposób. Porozmawialiśmy, dowiedziałęm się, że się tego nie spodziewała. Nie motała się w tym, co ma powiedzieć - po prostu powiedziała, że nie wie co mówić. Odpowiedziałem, że nie chcę, żeby coś mówiła, po prostu chciałem jej to powiedzieć. Chciałem powiedzieć co czuję, bez żadnych zapewnień, bez słów od Niej. Jednak nie powiedziałem jej w pełni wszystkiego. Pewnie by się przestraszyła. Dobrze jest tak, jak zostało.
Odprowadzając ją do domu, dalej prowadziliśmy rozmowę z pogranicza powagi i... powagi ;) Takie szczere rozmowy we dwoje wiele dają, napewno mi.
Naj... hm... bardziej charakterystyczne...? Może najbardziej zapamiętane przeze mnie było jednak zakończenie. Staliśmy pod jej domkiem, rozmawialiśmy o różnościach, raczej głupotach... Powiedziała, że dość głupio... Rzeczywiście, trochę tak było. Choć nie wiem czemu. Zasady gry zostały określone, przynajmniej na krótki czas.
W pewnym momencie lekko ją odepchnąłem, pokazując, żeby poszłą już do domq. Trzymałem ręce w kurtce, jak zawsze, więc ręką w kieszeni delikatnie ją popchnąłem. Odebrała to chyba, jako chęć jej przytulenia. Troszkę mnie to zaskoczyło... Jednak nie potrafiłem odmówić... Jeszcze moment wczesniej miałem okazję podziwiać jej urodę, kiedy machałą główką nastrony.. Diabelnie mi się podobają jej wlosy - takie lekko kręcone, bląd, spięte w kucyk... Jednak kiedy przytuliła siędo mnie, zapomniałem na moment o bożym świecie. Choć nie czułem się jakoś szczególnie, jak myślałem, że się poczuję, to było miło. Kiedy się pożegnaliśmy jednak, moje serduszko wypełniłop pustkę tego przytulenia swoim rozumieniem...