• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

chaos-angel

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
31 01 02 03 04 05 06
07 08 09 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 01 02 03 04

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Styczeń 2014
  • Grudzień 2011
  • Sierpień 2011
  • Listopad 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Lipiec 2007
  • Czerwiec 2007
  • Kwiecień 2007
  • Styczeń 2007
  • Sierpień 2006
  • Lipiec 2006
  • Czerwiec 2006
  • Maj 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006
  • Styczeń 2006
  • Grudzień 2005
  • Listopad 2005
  • Październik 2005
  • Wrzesień 2005
  • Czerwiec 2005
  • Maj 2005
  • Kwiecień 2005
  • Marzec 2005
  • Luty 2005
  • Styczeń 2005
  • Grudzień 2004
  • Listopad 2004
  • Październik 2004
  • Wrzesień 2004
  • Sierpień 2004
  • Lipiec 2004
  • Czerwiec 2004
  • Maj 2004
  • Kwiecień 2004
  • Marzec 2004
  • Luty 2004
  • Styczeń 2004
  • Grudzień 2003
  • Listopad 2003
  • Październik 2003
  • Wrzesień 2003

Najnowsze wpisy, strona 56


< 1 2 ... 55 56 57 58 59 ... 85 86 >

Bez tytułu

No i skończyła się moja alkoholowa krucjata... 3 dni balowania, 3 noce poza domem...

Wszystko się zaczęło, kiedy wyszedłem z siostrą z domu do brata nad jezioro. Sister miała jechać do Niemiec, więc chciała sięspotkać z bratem, porozmawiać i się przy okazji pożegnać. Poszliśmy dość normalną drogą, jeśli chodzi o jezioro. Zaszliśmy tylko do sklepu, w którym siostra chciała kupić papierosy. Od razu, kiedy tylko przekroczyliśmy próg sklepu, usłyszeliśmy krzyk sprzedawczyni. Okazało się, że to koleżanka z klasy siostry, zaczęła się gadka, co tam i jak tam u obu z nich. Najlepszy byl motyw, jak panna wyciągnęła browarka, podała go siostrze, ofkoz sobie też polewając. Mi też się dostała wareczka. No i mamy motyw: baba w sklepie, sama, obsługuje ludzi, pije na loozie piwko i wszystko jest git:) Już wtedy wiedziałem, że się srogo będzie działo.

Po jakimś czasie zaczęliśmy iść dalej. Padał deszcz. Czułem w sobie narastające, lekkie zdenerwowanie, które jednak w dobry sposób tłumił spożyty alkohol. Troszkę się denerwowałem, miałem się bowiem spotkać nie tylko z bratem, także z jego kolegami, choć tym się nie przejmowałem, no i dziewczyną, z któą rozmawiałem jakiś czas na necie, która chyba coś czuła do mojego brata, dokładnie nie wiem co tam było między nimi, nie wnikałem. Tak czy inaczej ona była moim stresorem. Już pierwszej nocy, kiedy byli tutaj wszyscy, razem, zapraszali mnie nad jezioro, do siebie. Miałem niby wcześniej jechać na biwak, jednak czułem się na tyle źle, że sobie to odpuściłem. I nie chodzi o to, że mnie coś bolało, czy coś w tym stylu.. nie, nic z tych rzeczy. Po prostu nie miałem w ogóle humoru, nic nie chciało mi się robić, a już przeciwległą granicą tego wszystkiego było załatwianie całej gamy spraw związanych z biwakiem, czyli transportu, namiotu, jedzenia, alkoholu, etc, etc. Nie miałem nawet zamiaru się w to bawić. Kilka SMSów, które do mnie przyszło tego wieczora, ofkoz od Marty, dziewczyny "z netu", utrwaliły mnie w słuszności mojego wyboru.

Kiedy dochodziliśmy do domku, w którym mieszkał brat z kompanią, dało się słyszeć pojedyncze krzyki i śmiechy. Nawet chcialem w tym momencie poznać Martę, nie z fotki przesłanej na maila, ale normalnie. Wiedziałem, że ona też. Po chwili byliśmy na miejscu, w domku, a raczej na jego ganku, przywitanie z bratem, z Martą, zapoznanie się z kumplami brata. Na pierwszy rzut oka kompania wydała się całkiem sympatyczna, i taka rzezywiście była. Tak samo, jak nowa koleżanka.

Pierwsze spotkanie z nią ograniczyło się do prostego cześć-przytulenia, kilku spojrzeń, wymiany prostych słów. Jednak żal mi się jej troszkę zrobiło, kiedy zobaczyłem w jaki sposób kumple i sam brat odnosili się do niej, choć tylko w żartach, wszyscy to wiedzieli, to znam wiele dziewczyn, które zajebałyby po tym takiego focha, że głowa mała. Ona to wytrzymywała, może się godziła, sam nie wiem, może była przyzwyczajona... Zasługiwała na więcej... już niedługo potem  przekonałem się o tym na własnej skórze.

Postanowiłem zostać z nimi na noc. Zakładałem taką możliwość, dość często tak z bratem robiliśmy, zostając tam. Imprezka, która się rozkręciła, była dośc wesoła, co prawda niektórym potem włączył się lekki agresor po wódzie, ale dało się to przeżyć, zresztą nie o tym chciałem mówić, bo nie to mi zostanie w pamięci po ich przyjeździe.

Dokładnie nie pamiętam przebiegu całej imprezy, jednak najważniejsza i najprzyjemniejsza część wryła mi się doskonale. W pewnym momencie imprezka zataczała się w stronę końca. Razem z Martą poszliśmy spać. Mieliśmy dość, nie alkoholu, po prostu imprezy. Weszliśmy do ciemnego domku... jak to się stało, że na pięć możliwych, wolnych łóżek, my wybraliśmy jedno i to samo, ofkoz razem w nim lądując...? No tak, przeznaczenie;)

Położylismy się. Jakieś rozmowy, mało znaczące, o duperelkach... zaczęły kwitnąć i przeradzać się w poważniejsze tematy. W dość szybkim czasie przytuliłem ją do siebie. I nie było w tym nic zdrożnego. Po prostu ją do siebie przytuliłem. Leżałem więc w samych boxerkach w łóżku z dziewczyną, którą poznałem praktycznie tego samego dnia, rozmawiając o przeróżnych sprawach. To, co kiedyś pisałem o Monice i takiej nocy, spelniało się, tylko, że z inną dziewczyną. Gorzej? Nie. Tutaj było dodatkowo więcej fizyczności niż w moich marzeniach. Czułem przy sobie Martę, jej ciepło... wszystko tak, jak miało być. Rozmawialiśmy dalej... leżeliśmy... przytulaliśmy się. Buziaczki w policzek... rozmowa... ciepło... względna ciemność... bardzo przyjemnie... nie wiedziałem, czy zrobię dobrze i czy ona tego nie zrozumie źle czy opacznie, ale postanowiłem ją po prostu pocałować... I po chwili nasze usta się spotkały... po jakimś czasie ponownie... nie tylko usta... i nie zrozumiała tego źle... Leżeliśmy nadal... praktycznie przez całą noc i połowę dnia, mniej więcej do południa. Nie spaliśmy, ja nie spałem... cieszyłem się "chwilą". Wszystko niemalże było tak, jak miało być. Pomyślicie pewnie, że brakuje tu jeszcze jednego elementu rozwojowego w takiej nocy...? Nie, raczej nie... nie chciałem próbować iść w to dalej... noc i tak była bardzo udana.

Mógłbym teraz pisać o tym wszystkim, o tym, jak było przyjemnie tej nocy, ale nie mam zamiaru; z jednej strony po prostu nie dałbym rady opisać tego wsyzstkiego... z drugiej strony to nie ma sensu... przekonalem się o tym, kiedy mówiąc o tym wszystkim qmplowi, usłyszałem pytanie: "did`ya cucked her?". Tak, żart, ale trochę mnie wkurzył i wiedziałem już, że nie ma co tłumaczyć tego wszystkiego. Powiedziałem mu, że może kiedyś się sam dowie o czym mówiłem. Podobne pytanie zadał mi kumpel brata, też go spławiłem.

Następna noc nie byla już tak udana, choć przyszedłem nad jezioro tylko po to, aby mieć taką powtórkę z rozrywki. Egoistyczne? Może... Kiedy mielismy iść spać, Marta powiedziała mi, że po jeszcze jednej takiej nocy mogłaby sobie "coś" pomyśleć... Nie chcialem tego słuchać, bardzo chciałem spędzić z Nią.. cholera... się samo napisało wielką literą... trudno.. bardzo chciałem spędzić z Nią jeszcze jedną taką noc, ostatnią, ponieważ następnego dnia miałem jechać na osiemnastkę z noclegiem u kumpla. Domagałem się swoich "racji", jednak Marta pozostała nieugięta... Ostatnie co mi po niej pozostało to lekko wilgotny ślad na ustach, w kilka sekund przed tym, jak poszła do innego pokoju...

Osiemnastką, ktora odbyła się następnego dnia nie należała do najlepszych imprez, jakie przeżyłem. Było tam kilka osób, które znałem, raczej dość sporo z samej klasy, resztę poznałem... większość to metale, znajomi solenizanta. Przyznam się, że większość imprezy myślałem o Marcie... wyleczyła mnie z Moniki jak najlepszy doktor... babiarz ze mnie..? Czy może moja "miłość" to tylko urojenie..? Mam to kompletnie i do końca w dupie, w ogóle nie mam zamiaru się tym przejmować. I wcale też mnie nie obchodzi to, jak to wszystko wygląda...

Wrócilem do domu następnego dnia, tj. dzisiaj, po trzech dnaich balowania. Już mi się nawet nie chce dalej bawić.

Nom... tyle by było z opisu, myśli jak narazie pozostawię dla siebie.

13 czerwca 2004   Komentarze (4)

Bez tytułu

Dawno nie bylo noty... no więc się zabieram do pisania..

Wypadałoby zacząć chyba od urodzin Moniki, na których jednak byłem... mialem nie iść, potem mialem iść, zmienialo się ta decyzja kilka razy. W ostateczności jednak zawędrowałem tak z kilkoma osobami, przy czym na miejscu było jeszcze kilka mi znanych i solenizankta. Złożyłem życzenia, dałem prezencik... początek impry jak stypa. Ludzie siedzą... coś się zaczęło dziać, jak na salę dostał się jegomość o imieniu Szampan. Konwencjonalne "stolat", toast z plastiku... zero alkoholu... nie oszukujmy się, choć solenizankta mówiła, ze nie kupuje alkoholu... Polska nie potrafi się bez neigo bawić. Choć miałem z qmplem iść niedługo po rozpoczęciu, znaczy po złożeniu życzeń i "stolat", zostaliśmy jeszcze "trochę", wcześniej zahaczając o monopolowy i wynosząc z niej dość ostrą kobietkę, z którą się potem bardzo dobrze bawiliśmy... imię nie jest ważne, ale się nazywała Wódka Bols, nawet miała tytuł szlachecki "Lemon". Przyanam się, całowałem się z nią... no, może nie bezpośrednio... znowu przez plastikowe usta... rozumiecie... bała się chorób... no i ja zrozumiałem. Tak czy inaczej okazała się niewystarczjącą zdobyczą dla mnie i kumpla... dlatego zostawiliśmy ją pod stołem i nie chwaląc siętym wyszliśmy z imprezy. Solenizankta nie dopytywała się o naszą wspólną dziewczynę, chyba była trochę zazdrosna;) Najpierw kumpel porozmawiał z Solenizantką, wytłumaczył swoje szybkie wyjście... potem przyszła moja "kolej". Porozmawiałem trochę z nią, powiedziałem, że miałem i tak iść wcześniej, choć powodu nie podałem. Dlaczego? Bo uslyszałem, ze solenizantka nie jedzie na biwak, początkowo myslałem, że dlatego iż ma spać w namiocie ze mną i kumpem no i jeszcze jedną dziewczyną, choć jej nie biorę pod żadną uwagę. Źle się z tym poczułem. Porozmawiałem z nią, dowiedziałem się, że po prostu sięboi teo jeziora... że słyszała, że wiele osób się tam utopiło, takie historie.. Nie wierzyłem w to, nadal nie wierzę. Jak to pod wpływem dobrych dziewczyn, szczególnie tych starszych "czterdziesto... letnich", moja odwaga zrobiła się jeszcze bardziej odważna i bez oporów mogłem prowadzić rozmowę z Moniką. Zapytałem, czy to, że nie jedzie jest spowodowane moją osoba; zaczęła się tłumaczyć, że nie, że gdyby tak było nie zaprosiłaby mnie tą imprezę, a bardzo chciała, żebym przyszedł. Nie byłem na tyle zauroczony dojrzałością mojej, niedawno zapoznanej w monopolowym, dziewczyny, tą jej "czterdziestką", żebym wyjechał jej z pytaniem w stylu: "A może zaprosiłaś mnie po to, żeby nie mieć wyrzutów?" Powstrzymałem się, może nawet nie, nie było potrzeby, to tylko było moim impulsem... Przeleciał niezauważenie. Przytulilem ją do siebie, powiedziałem, że muszę iść, że "dziękuję za zaje... (cisza...:) ) za wspaniałą imprezę", wyszedłem. Poszedłem z qmplem do domu, odprowadziłem go, porozmawialiśmy. Przyjaciel.. staliśmy się przyjaciółmi... Nadal budujemy ten związek, on i ja.

Nie chodzi o ten jeden raz... chodzi o ogół rzeczy, o sam fakt, o samo istnienie... przytulenia. Zwyczajne podejście do siebie dwójki ludzi... i obwiązanie się rękami. Niby nic, niby prosta sprawa, a osobiście znajduję w niej bardzo wiele zrozumienia i pocieszenia. Proces bowiem nie dzieje się na etapie fizycznym, ale psychicznym. Fizycznością tylko zapoczątkowujemy to... podchodzimy do kogoś... i.... przytulamy się, albo przytulamy do kogoś... to też jest spora różnica. Przytulając kogoś dajemy mu oparcie w sobie, dajemy na chwilę siebie, dajemy mu poczucie, że nic się w tym momencie złego nie stanie, że opiekujemy się tą osobą. Że jesteśmy z nią i jej pomożemy. Ale do tematu... fizycznośc tozapoczątkowuje, potem jest tylko doznanie psychiczne, niemalże nie do opisania... praktycznie czujemy ciepło tej osoby, czujemy ją na sobie, czujemy zapach, oddech... po prostu ją czujemy... I na chwilę nas nie ma.. odlatujemy, stajemy się na chwilę nicością, przenosimy się i jakbyśmy byli w nirvanie. A to tylko oplecenie się rękami...

Dziś biwak. Nie jadę. Spytałem dziś w szkole Monikę, czy może zdecydowała się na wyjazd. Dalej jej odpowiedzią jest przeczenie. Więc ja też nie pojadę - odpowiedziałem. I tak pojedziesz... - usłyszałem w lekkim żarcie, w który chyba nie miałem wierzyć... zresztą... czy to ważne..? Nie jadę również dlatego, że moje samopoczucie sięga granicy między "ok" a "dół".

Zresztą to chyba po części przez to, że Monika miała dziś jakiegoś dołka, jak sama mi powiedziała: "Chyba wstałam lewą nogą". No i mnie zarazila... zacząłem troszkę o niej myśleć, o tym wszystkim... ale się na to uodporniłem. W jakimś stopniu. Dośc, potem coś może dopiszę, bo mnie coś guffka boli.

 

09 czerwca 2004   Komentarze (5)

Bez tytułu

Kiedy stawałem do walki byłem nagi i bezbronny... chyba wtedy nie wiedziałem nawet, czy walczę, czy uciekam... to nie miało znaczenia. Wszystko i tak zmierzało do tego samego.

Ocknąwszy się, zdawszy sobie sprawę z tego, co może się zdarzyć, co może mnie spotkać uzbroiłem się... Zanurzyłem pięści w misie, wypełnionej potężną bronią... nazwano ją wiara. Powiadam wam, potężna to broń, potęga jest jednak dla tych, którzy potrafią ją udźwignąć. Nie potrafiłem...? Potrafiłem, i to bardzo dobrze... ale broń okazała się za mała, za słaba na otaczający mnie świat.

Problemy, które się pojawiły szybko dostosowały się do mnie, tak jak wirus, który się szybko mutuje. Moje poobijane pięści zaczęły niemalże skamleć o coś innego, coś, czy mogłyby odeprzeć ataki... Siła leży w mądrości. Mądrość jednak sama w sobie jest tylko znakiem do siły, samodzielnie jej nie stanowi. To, co poznałem, było słabe, to, co poznali ludzie, było mierne. Musiałem utopić dłonie w sferze, której nie było, i istniała zarazem, której nikt nie poznał, o której każdej wiedział, której każdy pragnął, bał się, dążył i stronił od której. I w ten sposób poznałem smak miłości. Potęgi strasznie... pięknej i niebezpiecznej zarazem. Ale broń okazała się skuteczna, przeciw wszystkiemu innemu. Nie poznałem niczego skuteczniejszego... jednak miłość się wypacza, staje się niema, sucha i boląca, jeśli nie jest zmieniana na inne formy. Istniejąc w jednej strefie umiera, kurczy się, topnieje... Wreszcie ten odradzający się, słoneczno-ognisty feniks zamienia się w demoniczny kształt, pragnący smutku, złości, żałości... karmiąc się tym sprawia, że w jego głebi pojawia się znowu świetlisty ptak, ale nigdy nie osiąga już swojej wspaniałej krasy... I jakby kontrując, demoniczny kształt bardziej wzrasta w siłę, kiedy feniks pojawia się na te kilka chwil... potem trzeba dostarczyć więcej smutku, więcej żalu... więcej bólu... Zauważyłem mojego demona... i zauważyłem ptaka... Chciałem go uratować... nurzyłem dłonie we wszystkim, co było mi dane; miłość, wiara, nadzieja, mądrość... wszystko, czego mogłem dostąpić stało się moim sprzymierzeńcem... Walczyłem, walczyłem... do bitwy dołączyła się postać w bieli, dołączyła się przyjaciółka. Przyjaciel walczący słowem... słowo silniejsze od miecza... jej słowo biło mocno, biło skutecznie, ale to ja musiałem zabić bestię. Poszedłem więc do przodu... straszliwe słowa nadal poskramiały potwora... jedno trafiło mnie... następne, kolejne... "co się dzieje?", kolejne, następne, ciągle i ciągle... zaczęła się ze mnie sączyć krew, strugi, ciepła posoka lała się wszędzie, bolała upadając na ziemię... patrzę na swoje zbrukane juchą ciało.. nie.. nie mam... w okolicy serca czerwono-czarna dziura... i nic nie pompuje we mnie uczucia... Potwór pożerający serce... odchodząca postać w bieli...

Leżę na zimnej posadzce... już nie pamiętam od jakiego czasu... próbuję się podnieść... i za każdym razem tryska ze mnie krew... i więcej... i więcej... "skąd to się bierze?"... już dawno poczułem jej metaliczny smak w ustach... a nadal się sączy ze mnie... już dawno obrosłem w karmazynową skorupę... Podchodzą do mnie ludzie... nie znam ich... oni mnie znają... po krwawych rytach, które tworzę w bólach... podchodzą "wrogowie"... "o, też mają taki problem...". Ale mają w sobie inną siłę...

Rozmawiałem dziś z takim "wrogiem". Bardzo miło mi się rozmawiało. Podobno rozgryzła moją "tajemnicę"... zobaczymy...

Zbliża się biwak... padła z ust jednej dziewczyny informacja, że będzie spać ze mną w namiocie, ze mną, jednym kumplem i... ofkoz Moniką...

Kiedyś chciałem... noc, jedną noc... nie "taką" noc... po prostu noc... chcę móc popatrzeć jak zasypia... jak nie musi się bać "co powie"... niech nic nie mówi... popatrzeć... pogłaskać po włosach... móc dotknąć... dać jej poczuć to, co czułem... jedna cząstka spaliłaby ją, rozżarzyła, zaznałaby smaku uczucia... podobno był ktoś... jest ktoś...? Niebawem się dowiem. Poznałaby, że nie czuła takiego gorąca... nazywam się Milijon. Bom cierpiał za miliony. I żaden z miliona nie cierpiał jakem ja cierpiał i żaden z miliona nie kochał, jakem ja kochał. Doszedłem dalej, na najwyzsze szczyty, za najdalsze rzeki, wzniosłem się w chmury, w białe, puchowe obłoki, osiadłem na nich, rozmawiałem z fantastycznymi ptakami o krainach niedosiężnych, ich mowa była niezwykła, jednak dla mnie zrozumiała... i potrafiłem się znaleźć z nią, sam na sam, w środku nocy... pod gołym niebem, pod gołym stworzycielem... i potrafiłem dla niej poruszyć posady świata, myślą zmienić świat, duchem tworzyć świat... z fantastyczną mocą płynącą z niej. Gra świateł...

02 czerwca 2004   Komentarze (2)

Bez tytułu

Znowu mówisz...? Że znowu popadnę w to szaleństwo...? Śmierć potrzebuje życia, żeby istnieć. I choć je zwalcza, to nie może go zniszczyć. Bez jednego elementu nie ma przeciwnego, a bez istniejących przeciwności nie ma sensu życia. Co by było, gdyby nie było śmierci? Zresztą zawsze tego chciewliśmy... a co się stanie kiedy osiągniemy nie-umieranie? Życie stanie się niczym, napewno nie cudem, którym jest teraz...

Tak samo, jak śmierć potrzebuje życia, podobnie mężczyzna potrzebuje kobiety. "Nie potrzebuję mężczyzn"... "Po co mi baby?"... szczyt hipokryzji i zakłamania...

... Wszystko dąży do połaczenia... do związania mistycznymi więzami, stwarzającymi coś niezwykłego, wymykającego się zwyczajnym metodom poznania... tak naprawdę nie do poznania. Tylko wybrani wiedzą o istnieniu tego zjawiska...

Miałem figurkę... sam ją stworzyłem... ulepiłem jak Bóg ulepił człowieka i miałem nad nim kontrolę jako Bóg miał kontrolę nad człowiekiem. Ale tak, jak człowiek sprzeciwił się boskiemu nakazowi, kiedy ten tylko odjął ręce z aury człowieczej, tak samo moja figurka, kiedy zdjąłem z niej baczne ręce, zaczęła wysychać... pojedyncze kropelki wody zaczęły zciekać z wilgotnej, glinianej masy... Zamknąłem oczy, a między mnie i figurkę wkradł się niewidzialny niszczyciel wyrywający powoli, lecz konsekwentnie, kolejną część trzymającej wszystko wody... chyba tego nie zauważyłem... lekki powiew, wionący ciepłym tchem zaczął mnie otumaniać, zdradzać, tak i figurka... we wspólnym tańcu zaczęli się nawzajem niszczyć, dziwne piruety i pląsy zaczęły zmieniać się ze śmiesznych w poważne, w straszne, w demoniczne... Gliniany ksztalt, wyschnięty go granic możliwości, z tchnieniem mojego życia zaczął się rozpadać; gubił kolejne fragnemty ciała, które skladałem z graniczną pieczołowitością. Wiatr nadal nim miotał w wesołych harcach; nie było w tym nic złego... To po prostu brak wyobraźni w konsekwencjach...

I co z tego, że się rozpadła...? Jeśli dobrze się bawiła... a może powinienem to zatrzymać? Nie być obojętnym...? Ale czy miałem prawo umrzeć jej tak, jak chciała...?

Wzrok... spojrzenie... piękno... czyste, nieskazitelne... po prostu piękno... kobieta... ona jest pięknem... ona jest życiem... życie to piękno...? Wzrok... spojrzenie... piękno... po raz drugi podobne, ale nie to samo... juz nie takie... piekne..? Piekno w życiu z naszego życia, w części naszej części. Znowu spojrzałem na nią... taka piękna... choć nie tak utopijnie piękna, jak kiedyś... to nadal piękna... jakby piękno samo w sobie... piękno, dla piękna... A gdyby tak to piękno było dla...?

Życzenia... życzenia składane pięknu... w dzień piękna... mojego piękna... uśmiechające się piękno w klasie od angielskiego... piękniejsze piękno...? Może nawet nie życzenia...? Powtarzające się słowa... "naj"... "naj"... "naj"... najlepszego... życie i piękno zbliżające się do mnie... zapach włosów... zapach perfum... ciepło na dłoniach... na sobie... blisko, bardzo blisko... tak blisko, jakbym chciał... włosy na twarzy... szeptane słowa... szczęście, które gdzieś ucieka, odganiane przez myśli... mógłbym zastydz i się nie ocknąć... gdyby nie proste słowo "nie"... wiele by się zmieniło... wtedy święto piękna byłoby świętem.. świata... małego, swojego światka.... cmok... cmok... kolejne buziaczki... cmok... klasyczne... bez... uczucia...? szczęście odganiane przez myśli... wzrok nauczycielki... i moje myśli "a patrz się na nas...". Dziękuję... nie ma za co...? Nie, nie ma za co...

Doczekać do piątku... niech się coś stanie... niech ktoś coś zrobi, żeby cokolwiek się stało...

 

01 czerwca 2004   Komentarze (1)

Bez tytułu

A więc po imprezie... I znowu nie wiem od czego zacząć;) Znowu tyle się działo.

Poszliśmy z qmplami do solenizanta na 18. Już na miejscu było dwóch kolesiów. W miare ich znałem. Początek imprezy mógłby się wydawać dość sztywny - patrzyliśmy jak jeden z gości grał na kompie. Nędza, czyż nie...? Otóz nie. Patrzyliśmy jak koleś, jeden z czołówki Polski, wymiata w Starcrafta. Pewnie większośc nawet nie wie o czym mowa. Tak czy inaczej wszyscy z nas siedzieli bardziej lub mniej w temacie, dlatego fajnie było popatrzeć na grę takiej klasy.

Dziwne bylo to, że zbyt wielu gości już nie doszło. Skończyła się gra - poszliśmy do stołu; wszystko kameralnie - tort, świeczki, szampan, jedzonko... typowa osiemnastka.

Zaczęliśmy część właściwą - korek od butelki został wypchnięty przez mglistopodobny gaz unoszący się z długiej szyjki ciemnozielonej butelki; jego lot zaczął się krzykiem mamy solenizanta, przeleceniem koło jej głowy i majestatyczno-klasycznym, kilkakrotnym odbiciu się od podłogi i sufitu. Żyrandol cały. Polał się szampan, odśpiewano "Sto lat". Toaścik.

Następnym krokiem bylo ofkoz pokrojenie tortu. To też nie zabrało nam za dużo czasu. W międzyczasie ulotnili się rodzice solenizanta. I zaczęła się bibka. Polał się alkohol. Zapalilem sobie nawet z solenizantem i kumplem po fajeczce, choć normalnie nie palę. Dziwne, że "czwarty" z ekipy nie palił z nami... jego sprawa.

Cała impreza byłaby bardzo udana, jeśliby nie patrzeć na to, że nie przyszły niektóre, wydawałoby się pewne, osoby. Nie przyszła dziewczyna, u której zrobiliśmy temu samemu chłopakowi imprezę u niej, jako prezent-niespodzianka... pisałem o tym jakiś czas temu. Nie przyszła też Monika.

Poszliśmy do kumpla mieszkającego piętro niżej. Zadzwoniliśmy... Najpierw do Basi... okazało się że jest na koniach. Nie wierzylem, ze nie przyszła. Po prostu nie wierzyłem. Dziś z nią o tym rozmawiałem na gadu... owocna, możnaby powiedzieć, rozmowa zakończona bez kłótni. Wyjaśniliśmy sobie parę rzeczy.

Zadzwonilismy do Moniki. Była w domu. Kumpel z nią zaczął rozmawiać. Nie doszedł do zamierzonego celu. Z tego co wiem opiekowała się jakimś dzieciakiem. Chwyciłem słuchawkę. Zapytałem, dlaczego jej nie ma. Odpowiedziała, że kumpel tak ją zaprosił, jakby miało jej tam nie być, że niby poczuła się niezaproszona. Nie mogłem pojąć tego też. W ogóle nie spodobało mi się zagranie dwóch tych dziewczyn. Potem dowiedziałem się, że kiedy rozmawiały razem, obie stwierdziły, że kumpel zaprosił je w taki mało zachęcający sposób. Tak czy inaczej nie wiedziałem, że mogą tak postąpić. Chyba się na nich zawiodłem. Może nawet nie dlatego, że impreza była bez nich, nie dlatego, że chciałem się z nimi zobaczyć, ale dlatego, że zjebały kumplowi taki szczególny wieczór. Wiedziałem, ze jest mu przykro, że ich nie było.. i to mnie najbardziej bolało.

Koło dwunastej w nocy zaczęliśmy zbierać imprezę. Nie wiedzieliśmy kiedy przyjdą dokładnie starzy solenizanta. Posprzątaliśmy w kilkanaście minut, wzięliśmy alkohole i w długą. Najpierw odprowadziliśmy jednego kolesia na miasto, potem poszliśmy dokladnie w drugą stronę - nad jezioro. Dwa razy siadaliśmy sobie kulturalnie na środku ulicy i chlaliśmy co tam było. Zaszliśmy nad jezioro, nikt nie wiedział nawet po co. Ot tak, przejść się:) Zaszliśmy na ośrodkowe adnimistracje... obadaliśmy, że jakaś większa impreza się kręci, więc kumple postanowili nas wkręcić. Poszli pogadać z bramkarzami. Okazało się, ze jest ślub, kumple zaczęli wkręcać jakąś ściemę kiedy tylko koleś na bramce kulturalnie oznajmił im, że impreza jest "zamknięta". Oni na to, że wiedzą i że są od strony pana młodego, ofkoz pokazując przy okazji połówkę "Pana Tadeusza", która nam się jeszcze ostała. Chłopakom na wejściu aż się oczy zaświeciły, ale ktoś pomyślał trzeźwo i poszedł po pana młodego. Ekipa zadecydowała, że jest to dośc dobry, i prawdopodobnie ostatni moment, żeby wycofać się i nie doscać wpiernicz. Tak też się stało i impreza się skończyła naszym biegiem w stronę wyjścia i wyjazdu z ośrodka, a także dość tłumnym wylegnięciem kilku większych facetów, którzy raczej nie chcieli nas żegnać...

Poszliśmy na inną plażę. Zaczęło się robić coraz jaśniej i w połowie drogi zauważyłem, ze jest niemalże rano. Było po drugiej. Na plaży, poza donośnym opierniczeniem przez solenizanta rybaków, którzy nie odpowiedzieli mu na zadane pytanie o to, czy biorą ryby, nie wydażyło się nic. Wracaliśmy do domu.

Do mieszkanka wszedłem kilka minut po czwartej. Jasno bylo jak cholera i dosć ciężko się zasypiało. Ale udało się i po jedenastej się obudziłem bez żadnego problemu. Nawet nie byłem skacowany.

Usiadłem do kompa. Na necie siedziała Basia. Zaczęliśmy rozmowę, a raczej ja zacząłem, od wyrzutów czemu jej nie było. Przeciągnęło się nam i po dwóch godzinach chyba powiedziała, że musi iść, bo siedzi jeszcze w pidżamie. Poszła.

Wczoraj wymyśliliśmy z qmplami, że jeśli Monika nie przyszła na tą osiemnastkę, my też nie pójdziemy na jej imprezę. Powiedziałem nawet o tym Basi. Odpowiedziała mi, że siedząc z nią i robiąc zaproszenia, nasza męska ekipa miała być głownym elementem całej zabawy. Tak czy inaczej zastanawiam się teraz, czy iść, czy nie...

30 maja 2004   Komentarze (2)
< 1 2 ... 55 56 57 58 59 ... 85 86 >
Chaos_angel | Blogi