• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

chaos-angel

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
01 02 03 04 05 06 07
08 09 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 01 02 03 04

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Styczeń 2014
  • Grudzień 2011
  • Sierpień 2011
  • Listopad 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Lipiec 2007
  • Czerwiec 2007
  • Kwiecień 2007
  • Styczeń 2007
  • Sierpień 2006
  • Lipiec 2006
  • Czerwiec 2006
  • Maj 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006
  • Styczeń 2006
  • Grudzień 2005
  • Listopad 2005
  • Październik 2005
  • Wrzesień 2005
  • Czerwiec 2005
  • Maj 2005
  • Kwiecień 2005
  • Marzec 2005
  • Luty 2005
  • Styczeń 2005
  • Grudzień 2004
  • Listopad 2004
  • Październik 2004
  • Wrzesień 2004
  • Sierpień 2004
  • Lipiec 2004
  • Czerwiec 2004
  • Maj 2004
  • Kwiecień 2004
  • Marzec 2004
  • Luty 2004
  • Styczeń 2004
  • Grudzień 2003
  • Listopad 2003
  • Październik 2003
  • Wrzesień 2003

Najnowsze wpisy, strona 63


< 1 2 ... 62 63 64 65 66 ... 85 86 >

Breathe

Siedzę... sam... bez ludzi, sam, w samotności... Nawet, kiedy jestem wśród ludzi, jakby ich nie było... I dlatego idę... sam przez to życie... nawet, jeśli ktoś się do mnie dołącza, to na krótko, z niewiadomych przyczyn odchodzi i jestem sam; nawet, kiedy ten ktoś był ze mną, jakby go nie było. Nadal idę sam... bez nikogo, bez niczego, co mogłoby mi pomóc... otrzymywana pomoc okazuje się niedostateczna, aby pomóc... a jeżeli pomaga, sam ją przemieniam na coś, co nie pomaga, wręcz przeciwnie...

Taki ładny dzień jak dziś zamienia się w coś zupełnie innego... choć słońce bardzo mocno grzeje, choć ludzie się cieszą, są weseli, choć słyszę ten śmiech, choć jestem jego częścią, częścią jej śmiechu, słyszę w nim jakiś smutek, jakiś niedosyt.

Widzę, jak mnie unika... unika, bądź ja to odbieram jako uniki... Wydawało mi się jeszcze jakiś czas temu, że ten "czar" prysł... że pozostanie mi tylko czekanie na zakończenie tego horroru. Myślałem, że zostało tylko "olanie" jej... I co...? I sam nie wiem do czego to prowadzi.

Aczkolwiek w jedności siła... w jednostce siła...

'Opanowanie jakiejś sztuki w mistrzowski sposób daje nam siłę. Dlatego stawiam znk równości pomiędzy jednym człowiekiem, a dziesiątką. Dlatego też jeden potrafi pokonać dziesięciu, a co za tym idzie dziesięciu może pokonać stu, stu pokonuje tysiąc, tysiąc pokonuje dziesiątki tysięcy, a dziesięć tysięcy ludzi pokonuje setki tysięcy...'

Widzę, jak się nade mną "znęca". Patrzy się, śmieje, jest szczęśliwa... może to tylko ułuda...? Może za czymś goni, tylko nie wie za czym, albo nie może tego czegoś dogonić...? Po drodze krzywdzi mnie... czego by nie robiła... Już chyba zapomniała... wywaliła ze swojej pamięci te skrawki problemów, którymi byłem. Te słowa, które musiała powiedzieć, te frazy, jakby... wyrecytowane specjalnie dla mnie, specjalnie na moją zgubę. Teraz mi się przypominają... przypominają mi się ich skutki... Kiedy widzę tą uśmiechniętą buzię zastanawiam się, czy ona pamięta? I czy zdaje sobie sprawę?

30 marca 2004   Komentarze (1)

Bez tytułu

Patrzysz wstecz... po co...? Gdzieś tam szukasz ukrytej odpowiedzi...?

Spojrzałem na wszystko z dystansu. Nawe wczoraj lepiej się poczułem... I rozmowa z Aśką lepiej wychodziła... Powiedziała, że zaczęła myśleć, ze dojrzała chyba, że spojrzała na wszystko z odległości, zdystansowała się...

Ja także. Przynajmniej wczoraj... gfyaerl

30 marca 2004   Dodaj komentarz

Bez tytułu

Już nie pamiętam, kiedy ostatnio pisałem notkę o tak nieprzyzwoicie wczesnej godzinie...

Jak wczoraj rozmawiałem z Elką, powiedziałem jej, że zapewne dziś dopiero pojawi się nowa notka, i to z powodu Moniki. No i tak właśnie jest.

Szkoła, poniedziałek... Nudny, jak zawsze.. trochę szary... Ale cenię sobie te wszystkie małe drobiazgi wyniakjące z tej i późniejszej pory roku... mianowicie takie coś, jak jasne słońce, wstające na długo przede mną, które jasnymi promykami zalewa(ło) pokój; śpiew ptaków miast jebanego jęczenia budzika, które doprowadza do nerwicy. Lubię te małe rzeczy...

W szkole jak to w szkole. Pierwsza lekcja minęła szybko; kartkówa, która zajęła całą lekcję.. Potem poszedłem z kilkoma osobami sprzątać swoją osobistą klasę, bo niedawno był mały remoncik...

Czyściliśmy sobie ławki z gum do żucia... normalnie poezja..;) Widzialem na swoje oczy wszystkie rodzaje gum, poprzyklejane do ławek i krzeseł...Pobawiliśmy się w to jakieś dwie lekcje... Ofkoz nie opisywałbym tego, gdyby nie było tam Moniki. Była.

Ale "coś" się zmieniło... Choć dalej trafia mnie szlag, że przytula się do osób w klasie, a tą osobą nie jestem ja, to jakoś inaczej na nią patrzę, coraz inaczej. Już tak strasznię nie krwawię. Jest może jakaś rana, ale goi się. I sięzagoi. Patrzę na to jakoś obiektywniej. No, może nawet nie patrzę...

Kiedy wzięła od qmpla komórkę z aparatem, zaczęła robić fotki; z jedną osoba, z drugą, ze mną.

Powiedziała, żebyśmy sobie zrobili fotkę. Podszedłem do niej, odsunęła od nas nieco aparat. Objąlem ją delikatnie, przytuliłem do siebie. Poczułem... w sumie za wiele nie poczułem. Po prostu przytuloną, pachnącą Monikę. Fotka. Po wszystkim... Jakoś... lepiej jest, fajnie jest. Stopa obniżyła się z górnolotnego uczucia, do kumpelstwa...? Muszę o przetestować... sprawdzić. Albo dam to do zrobienia komuś innemu; pozostawię to czasowi.

A teraz idę się przekimać, ta godzinka snu w plecy coś mnie zbiła z tropu.

Ela, pamiętam co mi wczoraj mówiłaś, może coś napiszę.

29 marca 2004   Dodaj komentarz

Bez tytułu

Tak jak myślałem, weekend minął w spokoju. No.. może nie do końca minął... jeszcze ranek;)

Jednak po napisaniu ostatniej notki naszły mnie 2 myśli.

Pierwsza raczej była impulsem, który prawie w sobie stłamsiłem, kiedy tylko się pojawił, choć wywołał we mnie jakieś poruszenie. Oczywiście pomyślałem o Monice... dlaczegoby nie zawalczyć o nią po raz kolejny? I od razu nasunęło mi się dziwne wrażenie, że to nie ma sensu... Potem pomyślałem co bym zrobił przy następnej porażce... Jakby bolała tak jak pierwsza... Chyba więcej notek by tu nie było. I od razu przed oczami pokazują się jej obrazy, jednak z kumplami z klasy. Choć zapamiątałem ją jako tą słodką, wesołą dziewczynę, i zapewne taką ją będę nosić w sobie do końca, to po prostu odpycha mnie ta cała "konkurencja". Zastanawiam się, dlaczego ona nie ma nikogo, mogłaby chyba mieć każdego.. Może się czegoś boi...? Szkoda, że nie poznała się  na mnie, na moim uczuciu...

"Daj mi tą noc, tą jedną noc, a potem niech wali się świat..."

I zwątpiłem. Chwila myśli, chwila możliwości walki, poczucia znowu w sobie tej mocy, mocy, która rozsadzała pierś, gotowała na wszystko, na każą przeciwność. A potem zejście na ziemię. spostrzeżenie, że jest się małym, totalnie nieistotnym pionkiem w tej grze... "Im bardziej mówisz mi co czujesz, tym bardziej ja sięod Ciebie oddalam... nie wiem dlaczego tak jest..." - bolało... i nadal boli.

Z drugiej strony naszła mnie myśl na temat Basi. Widze, co się we mnie dzieje... widzę, że po części zaczynam przelewać uczucie z Moniki na nią. Jeżeli bym ten proces zakończył, następna krzywda w powietrzu. Wiem, że jestem dla niej jak przyjaciel, przynajmniej tak mówi. Będę się trzymać tych słów, nie mam siły na czytanie między wersami. Co prawda ona jest moją jedyną podporą, ale im więcej pomocy od niej otrzymuję, tym bardziej popadam w kolejne szaleństwo, jak zawsze prowadzące do smutku, do żalu... Dlaczego zawsze muszę krzywdzić ludzi...?

Postanowilem, że przestanę z nią utrzymywać kontakt. Tutaj jednak także pokazała się kontrmyśl. Rzeczywiście, "ot tak" to się nie uda, przynajmniej nie tak, jakbym tego chciał. Po prostu zamknę się na jej pomoc, może to coś da. Jeżeli da, wtedy będzie dobrze, jeśli nie, będę musiał podjąć bardziej brutalne środki... Mam nadzieję, że nie będzie trzeba.

Wszystko się wali. Kiedy byłem młodszy, jeszcze te cholerne dwa lata temu, w gimnazjum, nie było nawet przypuszczeń, że mogą być takie problemy, w takim tempie.

28 marca 2004   Komentarze (2)

Bez tytułu

Kolejne dni... mijają, od poniedziałku do piątku. Każdy taki dzień inny, i zarazem taki sam. Z niektórymi ludźmi się żyje, aby dotrwać do tego piątku, z niektórymi wcale się nie żyje, innych się unika, żeby żyło się łatwiej.

I z taką myślą poszedłem wczoraj do budy. Zdołowany jak mało kiedy usiadłem w kącie klasy. Spokojnie sobie siedziałem, myślałem co to stało się, że Basi nie ma w szkole... Myśląc sobie o tym, o wszystkim i o niczym, podeszła w pewnym momencie Monika. Nie, nie do mnie, byłem dobrze "zagrzebany" w ludziach, żeby można było ot tak się do mnie dostać. Podeszła do jednej z pierwszych ławek. Nachyliła się nieco do znajomych. Zaczęła z nimi rozmawiać.

Teraz wiem o co jej chodziło, kiedy tak zaciekle zasłaniała się z tyłu, kiedy grała w ping-ponga. Kiedy tylko nachyliła się, mogłem bez problemu zobaczyć jej bieliznę. Ta, wiem, nic niezwykłego. Na mnie to jednak działa inaczej, zresztą w związku z nią tak się we mnie kotłuje, że głowa mała. Siedziałem wtedy, myślałem o tym, żeby się do niej "nie odzywać", nie prowokować niczego. Żeby się jakoś uspokoić. Oderwać od niej, od tego całego zniewolenia. I wtedy ten widok - kolorowo-czerwone stringi. Rozwaliła mnie tym. Nieświadomie;)

Tego samego dnia jakoś porozmawialiśmy, wywiązało się z jakichś żartów, głupot. Nawiązałem do tego, wyraźnie była zaskoczona, etc. Nie wiem jednak dlaczego tak się z tym wszystkim "kryje"? Nie chodzi mi o to, żeby zachowywała się... a zresztą. Nie moja sprawa. Czegoś to jej "dodaje", to jej zachowanie. Może jakiejś niewinności?

Od jakiegoś czasu życia na tym moim psychicznym odludziu, wczoraj poczułem z nią jakąś więź, jakiś kontakt. Coś, co mi daje formę radości. Samo patrzenie na nią daje mi coś, daje jakąś ulgę, choć wiem, że to zamienia się w późniejszym czasie w ból, który próbuję jakoś ujarzmić mówiąc sobie, że zerwę z nią cały kontak i ograniczę się do ostatecznego minimum. Takie postanowienia wypełniają mnie każdego dnia. I zmieniają się wraz z jej ujrzeniem. Nawet dziś, siedząc przed pierwszą lakcją, niemalże rozmawiałem ze sobą, sam ze soba, na szczęście w myślach;) I powtarzałem sobie, że nie ma sensu, ja nie mam sensu, to wszystko nie ma sensu, ale że jak tylko ona przyjdzie, z rozpuszczonymi włosami, uśmiechem na twarzy, żywiołowym krokiem, radością dla wszystkich, rozpłynęsię jak zawsze, a moje wysokogórne postanowienia spadną na ziemię i sam je podepczę. Było niemalże tak.

Jednak przedwczoraj, po rozmowie z Basią, byłem w jakiś sposób ukierunkowany na zwycięstwo... zwycięstwo w sensie... no właśnie. W jakim sensie? Tak czy inaczej ta dziewczyna daje mi w jakiś sposób siłę. Siłe na to, co chciałbym zrobić. Boję się tylko tego, że w tym przypadku może okazać się, iż moje wyleczoną, skrzaywdzoną "miłość", przeleję na osobę, która mi pomogła. Krzywda kolejna dla mnie i dla mnie. Przyjaźń... heh...

Siedząc wczoraj na którejś lekcji, toczyła sięjakaś rozmowa. Monika przepisywała lekcje, siedziałem przed nią. Wywiązała się po chwili rozmowa; padły moje słowa, jakoby jestem na nią obrażony, od jakiegoś już czasu. Powiedziała, że to nie jest śmieszne, to, co mówię. Potwierdziłem. Pamiętam to jej długie spojrzenie. Patrzyła mi w oczy, dośćdługo, ja także w nią patrzyłem, nie ukazując żadnego uczucia; żadnego żartu, skinienia, radości, złości, satysfakcji... nic. Spuściła wzrok, dalej pisała.

Dziś wracaliśmy skądś. Szliśmy na kolejną lekcję. Zaszliśmy do "kanciapy". Weszło tam kilka osób, w tym ona. Ja także poszedłem, jako ostatni. Stanąłem w drzwiach, widziałem, że kilka osób będzie wychodzić. Zatarasowałem wyjście, pierwsza chciała wyjść Monika. Podeszła, jakby chciała przeze mnie przejść. Nie przepuściłem jej. Chwyciła się mnie niejako. Powiedziałem, żeby została, "porozmawiała z nami". Odpowiedziała, że nie.. może nawet nic nie odpowiedziała, chciała wyjść. Nie przepuściłem. Znowu. Podeszła teraz blisko, bardzo blisko. Tak, jak niegdyś. Poczułem znowu zapach jej perfum, jej włosów... To wszystko przeszło przeze mnie jak jakiś impuls nerwowy, od stóp do głów. Znowu poczułem się na chwilę dobrze. Na tak krótką chwilę, po której powiedziałem, żeby poszła, jak nie chce siedzieć. Zobaczyłem w niej jakieś... wahanie? Może jakieś pytanie...? Sam nie wiem.

I nie wiem co się stanie. Zmęczony jestem. Na szczęście dziś piątek. "Uwolnię się" od niej na dwa dni, uwolnię się tylko po to, żeby myśleć o niej od czasu do czasu, przypominać sobie ostatnie z nią wydarzenia, żeby w poniedziałek znowu ją spotkać i zacząć wszystko od nowa.

Znowu rządzi mną jakaś forma złości. Zmalałem ze swoimi przeżyciami do kilkunastu sekund w ciągu dnia, kiedy widzę ją, rozmawiam, patrzę. I tyle. Te kilka minut z całego dnia, kiedy mógłbym pochłonąć całą dobę by zastanawiać się kiedy nastanie nowy dzień, którym znowu będę mógł się zachłysnąć. Tylko kilka chwil... I to mnie właśnie denerwuje, że muszę w ten sposób wegetować. Że muszę się w taki potężny sposób ograniczać...

26 marca 2004   Komentarze (3)
< 1 2 ... 62 63 64 65 66 ... 85 86 >
Chaos_angel | Blogi