• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

chaos-angel

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
29 30 31 01 02 03 04
05 06 07 08 09 10 11
12 13 14 15 16 17 18
19 20 21 22 23 24 25
26 27 28 29 30 01 02

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Styczeń 2014
  • Grudzień 2011
  • Sierpień 2011
  • Listopad 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Lipiec 2007
  • Czerwiec 2007
  • Kwiecień 2007
  • Styczeń 2007
  • Sierpień 2006
  • Lipiec 2006
  • Czerwiec 2006
  • Maj 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006
  • Styczeń 2006
  • Grudzień 2005
  • Listopad 2005
  • Październik 2005
  • Wrzesień 2005
  • Czerwiec 2005
  • Maj 2005
  • Kwiecień 2005
  • Marzec 2005
  • Luty 2005
  • Styczeń 2005
  • Grudzień 2004
  • Listopad 2004
  • Październik 2004
  • Wrzesień 2004
  • Sierpień 2004
  • Lipiec 2004
  • Czerwiec 2004
  • Maj 2004
  • Kwiecień 2004
  • Marzec 2004
  • Luty 2004
  • Styczeń 2004
  • Grudzień 2003
  • Listopad 2003
  • Październik 2003
  • Wrzesień 2003

Najnowsze wpisy, strona 62


< 1 2 ... 61 62 63 64 65 ... 85 86 >

Poduszka na igły

Kolejny dzień.. ten jednak zaczęty inaczej niż inne.

Zacząćby należało od tego, że nie mogłem dziś za cholerę zasnąć. Miotałem się po łóżku do chyba drugiej. Kiedy już zasnąłem, okoła piątej rano usłyszałem dzwonek do drzwi... siostra z Niemiec przyjechała:) Jakoś się za bardzo tym nie podekscytowałem na pierwszy rzut ucha;) Może dlatego, że znuff mnie ktoś obudził?

Tak czy inaczej, jakby tego było mało, spóźniłem siędo szkoły, bo przestawiałem budzik w komoorce, a ten nie zadzwonił.. Obudził mnie dzwonek do drzwi kumpla, który po mnie zaszedł:)

W budziejak to w budzie. Aby do końca. Nawet na hiście... Zauważyłem wtedy, a przynajmniej tak mi się wydało, że totalnie straciłem kontakt z Moniką. Kiedy patrzyłem na nią, "unikała" mnie. Może tylko tak mi się wydało...?

Jednak tego dnia nic się nie wydarzyło, nic poza końcem lekcji. Siedziałem sobie w ławce. Mamy na hiście połaczone ławki końcami, tak, ze tworzony jest dłuższy rząd. Ja siedzę prawie po zewnętrznej, dalej koleżanka i Monika. Akurat na końcu lekcji siedziałem, czekając, aż dziewczyny wyjdą z klasy (to zboczenie;) ). Wyszła koleżanka, potem wychodziła Monika. Zatrzymaął się za mną na chwilę. Siedzę naprzeciwko regału z książkami ze szklaną szybą, w której się prawie wszystko odbija, więc kiedy Monika przechodziła za mną mogłem spokojnie na nią popatrzeć. Zatrzymała się dokładnie za mną. Chwyciła za kaptur i naciągnęła mi go niezgrabnie na głowę. Po chwili przytuliła się do mnie od tyłu, podczas gdy ja siedziałem, ona oplotła swoimi rękami moją szyję...jak za "starych, dobrych czasów"... I co...? I nic, totalnie nic w tamtym momencie nie poczułem. Nic, że aż pusto. Ale w następnym momencie chciałem już coś poczuć...

05 kwietnia 2004   Komentarze (3)

Qmple

Sobotni wieczór minął znowu pod sztanradem sesji D&D. Znowu było fajnie, choć nie zna się połowy zasad, drugą połowę się nagina do granic możliwości, na odatek kiedy ja jestem Mistrzem Podziemi, zabawy i śmiechu jest co nie miara. Co prawda ostatnia sesja odbyła się bez jednego qmpla, podobno coś tam był zmęczony przez mecz, czy jakieś takie historie. Możliwe...

Od qmpla, u którego robiliśmy sesję, zaczęliśmy się zbierać około ósmej, czy dziewiątej... akurat wpadli jego starzy, więc dobrze wymierzone wszystko w czasie...;)

Potem poszedłem na chatę. Mieszkam dość blisko od miejsca naszego sesjowania, więc jeden koleś, który też szedł do domu odprowadził mnie. Pogadaliśmy momeny i jak to nam się niekiedy zdaża, "usiedliśmy na ławeczce". Jak zawsze rozpoczęła się rozmowa. Kiedy rozmawiamy, zawsze rozmowa się sprowadza do jakichś bardziej poważnych rzeczy, nie jakichś dupereli. Lubię to w nim. Można normalnie porozmawiać. Dodatkowo przy nim czuję, że mówiąc, on rozumie to, co czuję. Mało z jakim chłopakiem czuję taką więź i takie zrozumienie jak z nim. Dodatkowym atutem jest to, że praktycznie nie mamy przed sobą tajemnic; praktycznie, bo każdy ma jakieś tam tajemnice. Poruszamy bardzo różne tematy, takie, do których trzeba jednak dwojga... on mi opowiada o swoim życiu, o tym jak jest "u niego"; ja wymieniam się z nim moimi spostrzeżeniami. Nawet dowiedziałem się ostatnio, że "podoba mu się" jakaś dziewczyna. Znaczy po mojemu mu sięona podoba, albo w niedługim czasie się spodoba. Mówił, że to ewenement na skalę Polski, dziewczyna, która jest po prostu dobra. Do tego religijna, wyróżnia się zachowaniem wśród rówieśniczek. Zapytałem, czy on coś do niej... Odpowiedział, że nie. Jednak ze mną i Moniką było tak samo...? Podziwiałem w niej te jej szczególne cechy, aż wreszcie się przepełniło. I stało. To samo mu powiedziałem. Zaprzeczył. Ja jednak wiem swoje.

Co do dziewczyn poruszyliśmy temat, dlaczego faceci, choć nie wszyscy, nie próbują "startować" do niektórych kobitek. Sam o tym wcześniej myślałem, on tylko to potwierdził. Po prostu konkurencja "skóry, fury i komóry". Kiedy dziewczyna jest z facetem, który ma te "przymioty", albo po prostu operuje bardziej zasobnym portfelem, może jej zaoferować więcej, niż przeciętny szaraczek. Tu jednak dotykamy bardzo wrażliwych i niestabilnych granic międzyludzkich. Dochodzimy do miejsca w którym stawiamy pytanie: co się liczy w życiu? Kasa, czy uczucie...? Uczucie, czy kasa...? Zresztą, każdy raczej wie o co chodzi. Pogadaliśmy trochę o takich sprawach.

On, jako jeden z nielicznych był przynajmniej częściowo wtajemniczony w sprawę z Moniką. Monika zna się z tym qmplem, a raczej on ją zna, wie mniej więcej jaka jest. Konkurencja facetów wokół niej zastanowiłaby nawet najtwardszego... on też to wie. Zapytał, czy jakbym miał możliwość zaczęcia czegoś z nią, czy próbowałbym... z uwagi na tą konkurencję. Odpowiedziałem, że bez zastanowienia. I nie ma takiej siły, która może mnie oddzielić od niej... poza nią samą.

04 kwietnia 2004   Komentarze (1)

Patyk

I kolejny piątek... od piątku do piątku...

Poszedłem dziś siętroszkę odprężyć, powymiatać w kosza; jak zawsze na kotłownię. To nic, że wiał taki zajebiście zimny wiart i były jakieś 2 stopnie... Dało się grać.

Wróciłem do domq nieźle styrany. Choć nawet nie było żadnego mecza, ot tak sobie pograłem z qmplem, to jakoś się zmęczylem. Ofkoz nie chodzi się, przynajmniej na kotłownię, po to, żeby grać, a bynajmniej naszez qmplem wypady tam przemieniły się w pole do niezłych pogadanek na tle plotkarskim. Pogadaliśmy sobie to o tej dziewczynie, to o tym kolesiu... No i nieźle było.

Kiedy wróciłem, spostrzegłem, że jestem sam. W sumie lubię samotność. Pozwala się "otworzyć". Trochę posiedziałem przy kompie. Przyszła mama. Poszedłem z nią do kuchni, ona robiła coś do jedzenia, ja stałem i patrzyłem.

W pewnym momencie zobaczyłem, jak chodnikiem idzie jakaś osóbka, całkiem dobrze mi znana. Tak, tak... Monika. Zreflektowałem się: przecież nie było jej w szkole, gdzieś tam pojechała... dlaczego tu, teraz...? I w pewnym momencie przypomniałem sobie, że przecież ma dodatkowy angielski i pewnie idzie teraz do domu... dokładnie... idzie, sama, bez nikogo, nawet bez żadnej koleżanki. Pomyślałem o tym, o czym mówił qmpel na koszu, że "z wszystkiego żartuje"(ofkoz Monika). Racja.. ma taki wesoły charakterek, w którym się chyba zakochałem. I pomyślałem, że rzeczywiście ma świetny kontakt z ludźmi, takiej osobowości jeszcze nie spotkałem, ale jednocześnie pomyślałem, że nie ma osoby, dla której mogłaby się wyżalić, której mogłaby powiedzieć co ją boli. Nie wiem, czy tak jest, tak mi się wydaje. Ma wokół siebie wielu ludzi, otaczają ją szczelnie i szczelnie wypełniają jej czas. Może aż zanadto? Pomachała do przejeżdżającego samochodu; pewnie kolejny kolega - pomyślałem. I dalej ze swoimi rozpuszczonymi, poskręcanymi włosami rozwiewanymi przez wiatr szła w kierunku domu.

Coś mnie wtedy ruszyło. Tak miałem swoje postanowienia, potrafiłem się "obronić" przed tym jej wpływem. I udawało mi się to. Ale ta "skaza" odzywa się we mnie co jakiś czas. I choć sprawia coraz mniejszy ból, to jednak jest. I w tym właśnie momencie chciałbym jej jakoś pomóc. Pomimo tego, że w szkole prawie kompletnie ją ignoruję, że od jakiegoś już czasu nie rozmawialiśmy, to dalej jest mi jej żal, i co będę ukrywać - gdyby tego chciała, na jedno skinienie aportowałbym jej patyk

02 kwietnia 2004   Komentarze (6)

Basia

Wczoraj wreszcie uszyłem zaczętą wcześniej książkę... tą, której fragment tu umieszczałem... Jakoś idzie, na szczęście nie narzekam na brak tematów do ujcia w niej. I o to chodzi.

Dziś, kiedy tylko otworzyłem oczka poczułem jakiś ból. Nawet nie jakiś, a całkiem niezły ból głowy. Przez to nie poszedłem do szkoły. Cały dzionek sobie przesiedziałem w domq. Co robiłem...? Pospałem troszkę, cuś tam poczytałem, posiedziałem przy kompie i minął dzień. Zastanawiam się tylko dlaczego NIKT nie przyniósł mi nawet lekcji do przepisania. Ot ile warta jest przyjaźń;) Przyjaźń na dobre, nie złe. Ale dość tych gówien...

Ostatnio, kiedy rozmawiałem z Tobą, Elu, poruszyliśmy mimochodem temat dziewczyny, którą wymieniłem w którejś notce, zresztą chyba nie raz. Mówiłaś, że z chęcią poczytałabyś o niej. Więc poczytaj:

Sprawa z nią jest o tyle niezwykła, że znam ją dość długo, bodajże od przedszkola. Tam, jak to wiadomo, albo i nie bo nie pozwala na to mgła czasu, wszystko jest proste... Ech... z łezką w oku wspomina się te czasy... wszystko było proste... po prostu proste. Wtedy to "poznałem" tą dziewczynę. Może nawet mi się podobała...? Nie wiem, chyba nie pamiętam. Pamiętam natomiast, że nie wszystkie osoby w przedszkolu były mi obojętne. Może i ona do nich należała.

Potem nasze drogi jakoś się rozeszły. Uczyliśmy sięw innych miejscach. Lata mijały w takim czy innym porządku, przynosząc nam obojgu inne doświadczenia, które z kolei formowały nasze osobowości. Przyszedł czas LO. Na którejś, kolejnej lekcji, chyba na Kulturoznastwie, czy czymś takim o sztuce, weszła do klasy "nowa". Tak, dokładnie ona.

Nawet pamiętam to poruszenie, które się we mnie odezwało, kiedy weszła. Dlaczego...? Nie wiem. Po prostu coś się we mnie obudziło. I nie będę się na ten temat rozwodzić, nie chcę dochodzićdo żadnych wniosków. Na razie sobie od takich rzeczy odpoczywam.

Tak, czy inaczej Basia stała się osoba, na której mi zależy w pewien sposób, na swój sposób ją kocham. Także to od niej usłyszałem, choć nie wiem czy nie było to w sensie "i vice versa", kiedy ja to jej powiedziałem. Jest to osoba, która mi, jako jedna z bardzo, bardzo nielicznych, pomogła, gdy miałem problem z Moniką. I jest to jedna z również nielicznych osób, którą dopuściłem do swoich sercowych spraw tak blisko. W sumie ona chyba najbardziej poznała cały mój ból i to na jej ręce złożyłem swoje krwawiące serce. A ona jak lekarka pierwszej klasy zaopiekowała się nim do tego stopnia, że samodzielnie mogłem podjąć dalszą walkę. I za to jestem jej wdzięczny.

Pamiętam też motyw, kiedy ona miała problem. Siedzieliśmy na matmie. Zaczęliśmy rozmawiać. Po chwili postanowiliśmy wyjść z klasy... ot tak, lekcja się rozpoczęła, baba coś już zaczęła sięrozgrzewać do prowadzenia wyjaśnień na temat matematycznych zawiłości, a my najnormalniej w świecie, korzystając z lekkiego chaosu, wytwarzającego się zawsze po wejściu do klasy, wyszliśmy na korzytarz. Ten był o dziwo puściutki. Poszliśmy "na okna". Usiedliśmy na parapecie. Zaczęliśmy gadać. Nie minęlo kilka minut, a z klasy wyszła baba i do nas z mordą. No, prawie;) Powiedziała coś w stylu, że jeśli wyszliśmy, żebyśmy już nie wracali na tą lekcję. Koniec końców Basia, jak to w jej zwyczaju, poszła po nią, żeby przeprosić. I jak tylko ta wyszła z klasy (nauczycielka ofkoz), Basia zaczęła z nią rozmawiać, po chwili się dziewczę na moich oczach totalnie rozkleiło. Ciekawe, co musiała poczuć sobie w tym momencie baba...? Zauważylem wtedy, że w tej dziewczynie coś jest, coś, co mnie w pewien sposób przyciąga i wynosi ją ponad inne osoby z klasy. Baba schowała się znowu do klasy, my jeszcze chwilę postaliśmy, porozmawialiśmy, poczekałem, aż Basia się uspokoiła i także poszliśmy na lekcję.

Coś się w tym momencie chyba urodziło. Jakieś koło wzajemnej pomocy. Potrafiłem z nią porozmawiać niemalże o wszystkim, bez zbędnego krępowania się. Jak z siostrą. Jednakże z tegoco wiem, jej dość oryginalne pomysły, jakoby nakłaniające inne osoby do robienia czegoś, czego nie chcą, przysparzały jej "wrogów" w klasie. Choć wróg, to nie jest dobre określenie... Po prostu nie każdemu odpowiadają jej pomysły, a ich spełnienie, bądź nie świadczy bardzowyraźnie na temat pewnych ludzi i ich charakterów. Takie wyraźne rzeczy dają fajny kontrast, jeśli brać pod uwagę "ocenę" niektórych zachowań.

Tak wyglądałby wstęp do tej opowieści. Wstęp, bo dużo możnaby pisać o tej osóbce...

01 kwietnia 2004   Komentarze (2)

Równowaga

Wielu jest ludzi, ktorzy nas nie rozumieją. Mówią, żewiedzą co czujemy, że wiedzą co myślimy, ze utożsamiają się z naszym bólem. A ja powiem, że żaden ból nie jest sobie równy. Człowiek potrafi rozróżnić kilka podstawowych uczuć - radość, gniew, strach. Jednak odcieni tych uczuć znamy miliony. Każda nienwaiść jest inna, każda miłość smakuje inaczej. Kazde cierpienie boli inaczej. Dlatego tylko my sami wiemy ile coś nas kosztuje, jak potrafimy kochać, z jaką siłą, tylko my wiemy jak nas boli rozstanie...

Wszystko w nas dąży do równowagi. Znacie takie fizyczne prawo, które mówi o tym, że żadna energia we wszechświecie nie znika, a zmienia tylko swoją postać...? Tak samo jest z nami. Z nami... ze wszystkim! Po deszczu następuje wypogodzenie, po bólu następuje ulga, po radości smutek. Wszystko dąży do równowagi. Jeżeli ktoś kocha, znaczy kochał - i coś nie wyszło, ma pełne prawo do płaczu, do złości, do nienawiści. I nie ma sensu tego ukrywać. To tylko potęguje przeciwność miłości - nienawiść. Oto są najpotężniejsze dwa uczucia człowieka - nienawiść i miłość. Kojarzycie chiński znak równowagi? Przedstawiający w kole dwa "ogniki" wypełniające się? Ying i yang, dobro i zło, kobieta i mężczyzna, czarne i białe... Przeciwieństwa, mające ze sobą coś wspólnego, wypełniające się i równoważące. by kochać trzeba nienawidzić, aby nienawidzić trzeba kochać. Jeżeli zrównoważycie w sobie emocje, dostąpicie możliwości kierowania swoim życiem w sposób jaki tego bedzie chcieć. I dlatego trzeba kochać, dlatego trzeba nienawidzić. Dlaczego ludzie, na których jesteśmy źli, mają do nas pretensje...? Bo robimy to bezpostawnie...? Może dlatego, że oni się tego boją, że boją się konsekwencji, że nie potrafią nad tą emocją zapanować, dlatego ją oddalają? I to ich wreszcie niszczy... albo odbija się na innych dziedzinach ich życia. Chcemy kochać, za wszelką cenę. Jak chcecie kochać, skoro nie umiecie nienawidzić? Te dwie potęgi SĄ w was, nic na to nie poradzicie; nikt nie zaprzeczy, że odczuwacie i jedno i drugie. Jeżeli twierdzicie inaczej, okłamujecie siebie.

Ujawniając jedną emocję, dajecie możliwość działania drugiej. Jednak zawszejest tak, że ukazujemy miłość, a nienawiść, bojąc się jej, tłumimy w sobie, co nie jest dobrym zjawiskiem, prowadzącym do swego rodzaju "przegrzania silnika". Coś się w nas psuje, nie potrafimy sobie z czymś poradzić. A pomoc, której potrzebujemy jest w... nas samych. Człowiek to rzeczywiście niesamowite stworzenie. Potrafiące sobie poradzić zawsze i wszędzie.

Chcecie miłości? Kto powie, że nie, jest totalnie zakłamany, albo zadufany w sobie jeszcze bardziej niż ja, co,  jak mniemam, jest niemożliwe. Nauczcie się nienawidzić. Przyjdzie miłość. Chcecie ją usunąć? Chcecie pozbyć się nienawiści? Pozbywacie się tedy umiejętności kochania.

Kochaliście? Jesteście skrzywdzeni? Boli was wasza miłość? Przypomnijcie sobie nienawiść. I znienawidźcie. I to wam pomoże. Popatrzcie na rzeczywistość: kochaliście, daliście osobie, która wydała wam się ideałem to, co mieliście najpiękniejszego, najcenniejszego, najczystszego... a ta osoba was po prostu olała... Jak? Sami wiecie. I dlaczego macie ją kochać? Drugiej osobie nie podobało się coś w was... jakaś cecha charakteru, cośw waszym wyglądzie...? Nie macie tego "czegoś"...? Gówno prawda. Nie traćcie życia na osobę, która nie porafi przyjąć waszego skarbu. Kochaliście, nie potraficie sobie poradzić z waszą skazą, którą wyryła w was ta osoba? Wszystko dąży do równowagi... I naturalna w tym wypadku jest nienawiść. Nienawiść, której nie ma się co wstydzić.

Nie chodzi o miłość... nie chodzi o samą nienawiść. Chodzi o RÓWNOWAGĘ.

31 marca 2004   Komentarze (6)
< 1 2 ... 61 62 63 64 65 ... 85 86 >
Chaos_angel | Blogi