• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

chaos-angel

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
26 27 28 29 30 31 01
02 03 04 05 06 07 08
09 10 11 12 13 14 15
16 17 18 19 20 21 22
23 24 25 26 27 28 29
30 31 01 02 03 04 05

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Styczeń 2014
  • Grudzień 2011
  • Sierpień 2011
  • Listopad 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Październik 2007
  • Lipiec 2007
  • Czerwiec 2007
  • Kwiecień 2007
  • Styczeń 2007
  • Sierpień 2006
  • Lipiec 2006
  • Czerwiec 2006
  • Maj 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006
  • Styczeń 2006
  • Grudzień 2005
  • Listopad 2005
  • Październik 2005
  • Wrzesień 2005
  • Czerwiec 2005
  • Maj 2005
  • Kwiecień 2005
  • Marzec 2005
  • Luty 2005
  • Styczeń 2005
  • Grudzień 2004
  • Listopad 2004
  • Październik 2004
  • Wrzesień 2004
  • Sierpień 2004
  • Lipiec 2004
  • Czerwiec 2004
  • Maj 2004
  • Kwiecień 2004
  • Marzec 2004
  • Luty 2004
  • Styczeń 2004
  • Grudzień 2003
  • Listopad 2003
  • Październik 2003
  • Wrzesień 2003

Najnowsze wpisy, strona 52


< 1 2 ... 51 52 53 54 55 ... 85 86 >

Bez tytułu

Właśnie się obudziłem. Miałem sen... jak dobre połączenie filmu sensacyjnego i kryminału... Najpierw działo się coś, czeo teraz nie mogę połaczyćw spójną całość... potem pamiętam, że w domu byo pełno ludzi.. tak jak i 'teraz'. Wszędzie rodzina.. coś robią, krzyczą... ogólny chaos. I gdzieś wokół tego, wśdród tych ludzi Natalka... wyłowiłem ją z tłumu... pociągnąłem za rękę do pokoju... był pusty... unosił się tu lekki zapach papierosów...popchnąłem ją na łóżko, żeby się położyła... chciałem się do niej przytulić. I przytuliłem. Jak zawsze.

Potem znowu cośbyło, gdzieś szedłem... po coś.. ze mną banda ludzi. Pamiętam, że kiedy na coś czekaliśmy włączyły się zraszacze do trawy.. jednak wszędzie była ziemia, zwyczajna, czarna ziemia... Staliśmy czekając na coś... kropelki wody delikatnie spadały na wszystkich... z tyłu, w ciemności pojawiły się dwie osoby. Nie poznałem ich w pierwszej kolejności. Kiedy weszły do światła, bez problemu poznałem dość szybki, charakterystyczny chód jednej z osób... była piękna... w jasnych spodniach, różowej bluzce z polaru.. z ładnei ułożonymi włosami... nawet makijaż mi się podobał... osoba okrążyła łukiem kilka stojących osób... szła w moim kierunku... to była Monika.. uśmiechnięta.. tak... mądrze... podeszła do mnie i bez żadnych słów przytuliła... mnie do siebie... Wtuliłem się w nią... wyszeptałem jej, że tęskniłem... że tak dobrze, że już jest...

28 sierpnia 2004   Komentarze (1)

Bez tytułu

Ten blog to narzędzie, które pozwalało mi odkrywać siebie. Jeślibym miał napisać wszystko, o czym teraz myślę...

Umówiłem się z Basią na wyjście na cmentarz... hm... albo inaczej...

Kiedy tam doszliśmy, nie wiedziałem dokładnie gdzie mamy iść. Myślałem, że go pochowano na 'nowym' cmentarzu. Jednak nie. Doszliśmy po chwili na miejsce docelowe. Zauważyłem po zdjęciu, zaczepionym na zwyczajnym krzyżu... nie zdążono jeszcze z pomnikiem - pomyślałem. Grób był w jakimś takim dziwnym miejscu, wydawało mi się, że usypany jest prawie na kilkunastocentymetrowych przejściach między grobami... jakby był na drodze... Obok leżała rozwalona płyta nagrobkowa... od razu nasunęło mi się na myśl, jakby ktoś to rozwalił, rozkopał grób i zrobił miejsce dla niego... Wokół wszędzie wieńce... 'kochająca siostra'... 'kochanemu koledze'... wszyscy tak go kochali, że chłopak nie wytrzymał i targnął się na siebie... szopka. Zwyczajna szopa, w której 'żałujący' aktorzy pokazują, że jednak oni nie byli obojętni na niego, że to nie ich wina, że stało się tak, jak stało... jesteśmy na pogrzebie.. mamy wieniec i znicze... niech ktoś to zobaczy... żałujemy... żal mi... ludzi.

Dowiedziałem się dziś rzeczy, których wolałbym się nie dowiadywać. Niewiedza jest w istocie błogosławieństwem... ale to nie znaczy, że jest to dobre... dowiadując się różnych rzeczy mamy szansę pomóc...

Ktoś bardzo mocno skrzywdził osobę, na której mi zależy... ale niestety to już się stało... i nawet jakbym chciał coś zmienić, to nie dam rady... nawet zemsta na tej osobie byłaby chyba nietaktem...

22 sierpnia 2004   Komentarze (5)

Memory remains

Właśnie ten kawałek gości teraz w moich głośnikach...

Wiele się wydarzyło przez ostatnie dni... nawet na biwaku sporo się działo, choć byliśmy... choć byłem tam tylko jedną noc.

Kiedyś opowiem całość, teraz tylko to co zaczyna mnie niepokoić.

Biwak jak to biwak - nie obchodzi się bez alko. Dużo się tego polało, była okazja, byliśmy razem, mogliśmy pić, w sumie po to przyjechaliśmy. Pojechaliśmy z browarami, których nie wiem ile wypilem, po prostu nie pamiętam. Potem poszła ciężka, czterdziestomilimetrowa artyleria. Zgubiłem się i w niej.

Było ciemno... słońce dawno skończyło już swojąwędrówkę nad nami, a jej brat wysuwał gdzieś okruchy świetności swojego jasnego kompana. Zaczęło błyskać... pojedyncze krople deszczu spadły na ziemię, zraszając dniową suchotę. Powiało zimnym tchnieniem. Nie pamiętam gdzie byłem... chyba przed domkiem. Siedziałem z Basią. Łza, druga trzecia... deszcz i smutek zmyły się razem na mojej twarzy... ktoś przyszedł, ktoś, kogo nie miało przy mnie być w tej chwili. Ktoś, kto mnie nie rozumie, hipokryci zamykający się w swoim świecie, nie dopuszczając do siebie prawdy. Oni przyszli. Ja poszedłem. Dalej, w dół, na trawę... padało, ciągle, mocno, zacinało. Gdzieś było słychać grzmoty... spojrzenia Boga przecinały jasno nieboskłon. Basia mnie wołała, ciągnęła za rękę, żebym nie szedł na dół... chyba myślała, że idę do wody... nawet nie miałem zamiaru. Alko trafił we mnie mocno, chyba w każdego... może to przez to, może to przez smutek, może przez zrozumienie... tak czy inaczej chciałem chwilę pobyć sam... chciałem jakoś shołdować jego śmierć... śmierć, której nie rozumiałem... i to mnie tak bardzo bolało... Usiadłem na przemoczonej trawie... bez koszulki, która nie wiem gdzie się podziała... w krótkich spodniach... seidziałem i płakałem... to nie był normalny płacz... nie pamiętam, żebym wcześniej tak płakał... przy mnie Basia, mówiąca coś, że jest zimno, żebym przestał... coś krzyczała... przyszedł jakiś kumpel, zapytał co jest; odpowiedziałem, żeby ją zabrał. Po chwili byłem sam... płakałem... mocno. Nie pamiętam, żebym kiedyś tak płakał...

Wróciłem na ławkę przed domek. Niesamowite zimno... zimny wicher smagał mnie po przemoczonym ciele. Pamiętam jak się trząsłem... Basia powiedziała komuś, żeby mi coś przyniósł do okrycia. Już się tak strasznie nie trząsłem... ale było zimno.

Następnego dnia, kiedy się obudziliśmy jeden koleś powiedział mimochodem, że 'łapałem fazy'. Racja, to nie było normalne... ale to nie była faza... po prostu gdzieś musiałem dać upust temu co we mnie siedziało. Dla nich pewnie to jest jednak tylko zachowanie po wódzie. I jest w tym coś z prawdy. Jednak dla nich ta niedawna śmierć nie jest tematem, z którego można robić 'coś'. To chyba kolejne z wydarzeń w wakacje... Coś, o czym zapomnieli.. zapomną po kilku dniach. Coś, o czym nie ma sensu myśleć... jakie to jest proste... aż zachęcające... nie myśleć, nawet nie myśleć o niemyśleniu... nie dopuszczać do siebie pytań typu 'dlaczego?', 'po co?'... odgrodzić się szczelnie od tego... i jak najszybciej zapomnieć...

22 sierpnia 2004   Komentarze (2)

Bez tytułu

A więc dziś był, a raczej miał być, sądny dzień... w końcu sprawa z Natalką miała się wyklarować... A tak było naprawdę:

Wstałem dziś troszkę później, koło dziesiątej. Na dobry początek dnia troszkę ćwiczeń i kubek kawy. Zimny prysznic coraz bardziej mi służy i coraz bardziej się do niego przyzwyczajam. Poczekałem na kumpla, któremu miałem pożyczyć nagrywarkę do zrobienia ofkoz kilku 'kopii bezpieczeństwa'. Wpadł. Jak to zawsze się zdarza powiedział, żebym poszedł z nim na rynek, bo chce sobie wybrać buty. A że byłem już w sumie wyszykowany na spotkanie z Natalką, tylko czas był nie ten, postanowiłem się zgodzić. Poszliśmy, i ku mojemu zdiwieniu, choć nie wiem skąd, było zajebiście gorąco. Upał przypominał mi ten, kiedy byłem na rynku z bratem, jakieś 2 tygodnie temu... niemiłosiernie gorąco. Pochodziliśmy trochę.. poszukaliśmy... trochę to potrwało, aż znaleźliśmy rozmiar 48 (nie żart). Po przejściu się potem na drugi koniec miasta po pieniądze, i  z powrotem do faceta po buty, poszliśmy do mnie. Dałem mu nagrywarkę. Oczywiście nieco wcześniej dostałem SMSa... zgadnijcie od kogo? Tak, na moim 'ciekłokrystalicznym' wyświetlaczu koloru zielonego pojawiła się mała koperta. Kiedy obadałem skrzynkę odbioczą, zauważyłem napis "Natalka". 'Krótka Wiadomość Tekstowa' mówiła mi, że jej nadawca ma nadzieję, iż sie nie obrażę, ale musimy przełożyć nasze spotkanie na 17, ponieważ wynikło coś niespodziewanego.

Trudno, facet jestem - czekam. Czas mi się jakoś dłużył. Dokończyłem już w myślach projekt podstron do mojej stronki o szkole. Czekalem i czekałem... obadałem coś w TV... W końcu nieco po 17 sygnał... ciocia woła na obiad... poszedłem, wysłałem Natalce, że idę na obiad i żeby była o 18 na gg. Poszedłem, zjadłem, troszkę pogadałem z ciocią. Po powrocie do domu pierwszą rzeczą jaką zrobiłem bylo odpalenie gg. Chyba niepotrzebnie. Status - dostępny, dokładniej autostatus z Winapma. Cisza... przeglądam opisy ludzi na gg. Kolejna chwila ciszy... podłącza się kumpel. "Ty, słyszałeś?" - zauważyłem. Nom, Offspringa - zripostowałem niedbale. *** się zabił, chyba się powiesił z tego co mi wiadomo - przeczytałem jako kolejne... Nie wierzyłem. Spojrzałem na opisy niektórych ludzi na gg. Teraz nabrały innego znaczenia, chyba tego prawdziwego.

Nie znam przyczyny. Nie znam powodu, dla którego to zrobił. Wiem, że w ogóle nie wyglądał na taką osobę, która byłaby do tego zdolna... dojrzewam. Wcześniej, kiedy czytałem o takich rzeczach, jakoś do mnie nie trafiały. Po prostu było, 'leżało obok'. Tutaj jednak sprawa jest inna... koleś miał pełne perspektywy, był młody, osiemnaście lat, początek życia... i koniec...? Swegoczasu znałem go dośćdobrze, kumplowaliśmy się... mniej więcej czasy przedszkola, kiedy nasze matki trzymały razem... pamiętam nawet te komunistyczne imprezy, na które byliśmy z nim zabierani przez rodziców, którzy wspólnie się bawili... Razem spędzaliśmy czas... Potem kumplowaliśmy się w połowie podstawówki gdzieś... i stąd wynoszę, że nie rozumiem wcale jego posunięcia... a co do damego samobójstwa... kilka miesięcy temu, kiedy miałem 'przeprawę' z Moniką powiedziałbym, że go rozumiem. Broniłbym go i usprawiedliwiał. Wtedy sam może nie tyle chciałem to zrobić, o ile myśałem nad tym. Myśl mnie uspokajała, czułem wtedy, że jestem kowalem swego losu, że sam się sobą rządzę. Ale na tym się kończyło... teraz, kiedy o tym myślę, wydaje mi się, że był po prostu słaby, naturalna selekcja. I mogę egocentrycznie stwierdzić, że ja nie padłem, że jestem silniejszy. Ale nie o to chodzi. Nie rozumiem go.

W tym wszystkim osadzony jestem gdzieś ja i Natalka... i nasze spotkanie. Dowiedziałem się o znajomym, kiedy właśnie miałem z nią rozmawiać... panowała dziwna cisza, kiedy podłączyłem się do niej i zauważyłem opis w stylu 'jestem w szoku'. Ty też? - zapytałem. Znowu cisza... niezręczna... zapytałem, czy ma czas i ochotę przyjść. Odpowiedziała, że nie ma ochoty na nic. Ja też nie mam na nic ochoty, ale nie chcę teraz być sam - powiedziałem bez pardonu. Poczekaj, zaraz przyjdę - zauważyłem w okienku. Ucieszyłem się... jakby jej na mnie zależało... Po drodze wynikły opóźnienia, w stylu prysznic... poczekałem. Była u mnie po osiemnastej, może przed dziewiętnastą... Posiedzieliśmy chwilkę... porozmawialiśmy, rozluźniliśmy atmosferkę w miarę możliwości... jednak chyba nikt nie miał ochoty na cielesne podboje... zapuściłem jakiś film, bodajże "Stygmaty". Początek oglądania był raczej nudny... tzn nic się nie działo między nami. Kiedy się położyliśmy na łóżku, film wydał się mniej ważny, otaczający świat nieco bardziej przyjemny, a samobójstwo znajomego gdzieś się ulotniło na krótki czas... Przytulanie.. delikatne pieszczoty palcami... zresztą nie ma co mówić, to raczej nieuchwytne słowu pisanemu. I nawet nie chcę tego chwytać. I choć miałem wielokrotną okazję pocałowania jej, nie zrobiłem tego. Nie wiem dlaczego, może miałem opory, może... może nie miałem nastroju...? Odprowadziłem ją do domu... koło stu metrów trzeba było iść... noc ciepła... błyskało - zanosiło się na rychły deszcz, który teraz właśnie smutno dzwoni o szyby i rynny. Doszliśmy do jej domu. Chwilę pogawędziliśmy o duperelkach. Pocałowałem ją delikatnie na dobranoc. Poszliśmy w swoich kierunkach...

Dziwnie... ogólnie dziwnie, nie rozumiem... jak z poprzedniej notatki - ogólnie ludzi. A do Natalki się zbliżam. Miło. Smutek wymieszany z radością w setce czystej, którą każdego wieczora trzeba przełykać.

Pozdrawiam.

19 sierpnia 2004   Komentarze (3)

Old School Style

- nie rozumiem niektórych osób... dziewczyn w sumie... choć nie, nie rozumiem generalnie ludzi.

- niech mi to ktoś wytłumaczy - czekałem, aż brat pojedzie do siebie, choćby na kilka dni; doczekałem się, nie ma go... mam totalnie wolną chatę, praktycznie przez cały dzień. Dziewczyna, a którą rozmawiałem na gadu powiedziala, że będzie u mnie w południe następnego dnia - dla nieqmatych - dziś. Oka, nawet nieźle. Więc wstałem sobie rano... troszkę poćwiczyłem... jakoś lubięten rytuał tuż po odpaleniu kompa, zapuszczeniu Offspringa, poczuciu uciekającej wolności... a więc troszkę ćwiczeń... śniadanko, które stanowiła wczorajsza kolacja... czyli dwie kanapki... swoją drogą smakowaly conajmniej dziwnie, a raczej śmiesznie podbijały mi padliną... ale taką padniętą maxymalnie i nieodwołalnie... coś jak te qrczaki w hipermarketach pieczone, smażone, nacierane itepe... Jedząc to czułem wzbierający odruch wymiotny... no ale co... ja? Ruska wóda bez zapoi i nic, a tutaj kanapeczka..? Poskromiłem ruch mięśni wewnątrz ciała, które przeważnie przesuwają jedzonko w kierunku zgodnym z przyspieszeniem ziemskim... Zapuściłem muzę głośniej, co by sąsiedzi się do końca dobudzili i poszedłem się kąpać... Ofkoz ciepłej wody nie ma... w sumie ma jej nie być tydzień. Ciałko można umyć zimną wodą, nie sprawia to tak wielkiego problemu... gorzej z główką... nie, nie tą mniej więcej pośrodku ciała... tą wyżej, z oczkami i nosem, i całą tą gamą rzeczy:) No więc co? Ofkoz starym dobrym sposobem trza zagrzać sobie nieco wody i pojechać z freestylem w łazience... no to jak...? Ofkoz czajnik do pełna... poczekałem nieco aż się woda podgrzała... ale nie zagotowała;) Nowy, elektryczny czajnik, który siostra wytargowała od jakiegoś zaplutego buma na targu za 25 zeta, ofkoz przeciekający (to możliwe), zagrzal mi wodę nieco za mocno... przekonałem się o tym jak tylko zacząłem sobie to lać na głowę... Spoko, nie po to ma się te IQ koło 130 czy coś, żeby nie poradzić sobie z takim problemem;) Polazłem do kuchni, obadalem jeden patent - kamionkowy, dość spory dzbanek... przeznaczenia raczej tajemnego, chociażby dla mnie. Co prawda ważyło to to jakieś 2.5 kg bez wody, ale co tam... wlałem zawartość czajnika do mojego kamionkowego wybawiciela, dolałem wody z kranu i poszło... kiedy zacząłem spłukiwać pianę w głowy znowu się okazało, że woda na górze jest zimna, a ta na dole, za ciepła... wsadziłem łapę do tego śmiechowego naczynia... o dziwo weszło całe przedramię... a przy okazji wylałem ćwiartkę tego co przygotowałem do wanny... nie ma to jak IQ równe 130;) Ale co tam, po tych wszystkich przejściach udało się sprawę dokończyć i umyć głowę! Normalnie byłem z siebie dumny. Potem jednak była rzecz ciekawsza... prysznic w zimnej wodzie... Rzecz ogólnie jest prosta... jeśli uda się najpierw namoczyć ciało - połowa sukcesu. Jednak to nie taka prosta sprawa... wydaje się, że 'zimna' woda, jest po prostu zimna... i że woda zimna to ta w jeziorze w wakacje... otóż woda w kanalizacji komunalnej to w ogóle coś innego... tak samo, jak oni podgrzewają wodę, żeby była ciepła, tak samo chyba ją chłodzą, nie wiem jak... choć jak się mieszka na 'biegunie Polski' nie powinno być z tym problemu... i chyba nie ma... bo normalnie woda powala... wczoraj bylo lepiej, kiedy się kąpałem, jakoś tak delikatniej... chyba nie zmrozili jeszcze dostatecznie wody. Nie zdziwiłbym się, jakbym jutro się okładał lodem z prysznica. Tak czy inaczej aż dobył się ze mnie gardłowy, pierwotny ryk, przypominający zawodzenie barokowej, mdlącej niewiasty... ciekawe czy zbudzeni już pewnie dostatecznie sąsiedzi to słyszeli (bez problemu to się odbywa, kiedy sięjest w takiej łazience, jak moja... totalnie klimatyczna i klimatyzowana, tzn jest jeden 'odpływ powietrza' łączący wszystkie mieszkania w pionie... łazienki są na tyle małe, że każde dwie osoby siedzące w tym samym czasie w ubikacji mogą się bez większego wysiłku ze sobą dogadać.. kiedyś, kiedy brat... hm... był na posiedzeniu Rady Ministrów, próbował się dogadać z kolesiem też... przebywającym w ubikacji... podobno z dobrym skutkiem). Tak czy inaczej zacząłem mydlić ciałko jakimś takim śmiesznym, pachnącym Adibasem [tm]... po chwili znowu chwila prawdy: prysznic aż tryskał lodowatą, twardą wodą... widziałem jak kamień się na nim osadzający aż śmiał się mi w twarz... a co tam! Spłukałem się najprędzej jak się dało, wyskoczyłem, spojrzałem w lustro - polowa piany była na mnie... przymknąłem na ten szczegół oko i zacząłem się wycierać. Nawet potem nie swędziało.. dziwne:) Oka, wyszedłem z łazienki, poszedłem zanieść mój giga dzban, po którym chyba dalej mam zakwasy, do kuchni... ofkoz nie wziąłem pod uwagę mojego nagiego, pokąpielowego szczegółu... Suma summarum bezpiecznie chodzi mi się po domu nago, ale kuchnia to strefa zamknięta - po drugiej stronie ulicy (nie, nie takiej jak w wielkich miastach, że ulica ma cztery pasma w jedną stronę) mieszka koleżanka, która niemal notorycznie mnie podgląda... nie zdziwiłbym się, zdyby zapytana potrafiła mi powiedzieć kiedy byłem w kuchni i co robiłem... nawet swojego czasu z nią o tym rozmawiałem... tak czy inaczej postawiłem tylko dzbanooszek, czjnik i poszedłem na swoje włości, gdzie bez żadnych zahamowań mogłem sobie siedzieć nie przejmując się o nic. Było chyba koło 11, kiedy zauważyłem jakieś delikatne nieczystości w pokoju. Czujecie? Bo ja nie, zawsze 0 dbania o porządek... no ale przecież miała koleżankeczka przyjść... chwyciłem za lekko wilgotną ścierkę, wytarłem kurze z televizorka i monitora... no i co? Myślicie, że koniec? Ba! Złapałem się za odkurzacz! Po kilku minutach byłem z siebie normalnie dumny... było czysto:) Pozostało czekać... więc czekamy... czas zleciał przy Offspringu, Linkin Parku i hip-hop`owych kawałkach siorbniętych z netu, ofkoz legalnie:) Ubrałem się, prawie w całości. I czekałem nadal... minęła dwunasta... minęły nastepne godziny.. koło trzynastej SMS, że koleżaneczka idzie właśnie do babci na obiadek, a potem do cioci, która wyjeżdża na stałe... fajnie, po raz kolejny siedzę i czekam... i nic. Jak rasowy frajer, taki z filmów, normalnie nienormalna, losowa fajtłapa do bicia... Czekałem nadal... wreszcie koleżaneczka, koło siedemnastej pojawiła się na gadu... porozmawialiśmy trochę... powiedziała, że się jej palić chcę (nie lubię tego, znaczy jak ktoś pali, tym bardziej ktoś, z kim mam się całować;)) i że idzie zapalić z jakimś przyjacielem... 'przyjacielem'... jak w ogóle ona może przy mnie używać takich określeń? Między facetem a dziewczyną nie ma czystej 'przyjaźni'. Jest albo formą 'przed', albo 'po'. W tym wypadku było 'po'.  Powiedziała, odpowiadając na moje zaproszenie, że będzie 'za pół godziny'... jak się niedawno ze znajomą umawiałem nad jezioro, wyszło jej 'za pół godziny'.. po trzech godzinach:/ No ale co tam, przymknąłem oko po raz kolejny. W końcu komórka - dzyń, dzyń, pik, śmik. Patrzę - babcia - znaczy wolają na obiad... Było po osiemnastej, jak wysłałem Natalee SMSa, że te jej pół godziny wygania mnie na obiad do babci. No i sobie poszedłem... wróciłem po siódmej... kolejny SMS do niej, że jestem i żeby wpadała... na odpowiedź się doczekałem srogo po dziewiątej. Aczkolwiek sprawa jest prosta - brat przyjeżdża za dwa dni, niedługo, SMS mówił, że jutro punkt w południe znajdę pod drzwiami dziewczynkę z zapałkami, która chętnie spędzi ze mną swój czas. Jeśli nie wyjdzie jutro.. poddaję się.

 

18 sierpnia 2004   Komentarze (3)
< 1 2 ... 51 52 53 54 55 ... 85 86 >
Chaos_angel | Blogi