Coś się zmienia... chyba wisi w powietrzu... niekoniecznie dobrego... na razie to tylko przeczucie, przeczucia jednak nieczęsto mnie mylą...
Kochanie poczuło się wczoraj gorzej... nic nie zrobiła, poszła tylko do domku, na stancję... denerwuje mnie Jej ignorancja względem stanu swojego zdrowia...
Dziś przyjechałem do siostry. W ten weekend kolejny zlot czarownic. Skoro jest okazja, piszę notkę, bo moja kochaniutka neostrada nadal nie dotarła do mnie... noszę się z poważnym zamiarem odwiedzenia mPunktu w Białym i rozwiązania sprawy po swojemu. A że notka chaotyczna... cóż, skądś musi brać się nazwa tego bloga, prawda...?
Słowa to tylko słowa... są narzędziem wyrażania uczuć... niekiedy są jak światło, które wpada do pryzmatu i rozmywa się na więcej barw...
Kiedy Kochanie powiedziało mi, że źle się czuje, poczułem, jakby Ona mnie bardziej wtedy potrzebowała... choć nie mogłem być z Nią i nic nie robić, będąc tylko z Nią podczas bólu, poczułem, jakbym i ja Jej przez to potrzebował bardziej... coś jak akcja i reakcja...
Doceniam Ją coraz bardziej... chyba coraz bardziej uczy mnie kochać, głębiej, na większej ilości płaszczyzn. Demony przeszłości, jedne pokonane, pokazujące mi jak bardzo się myliłem i jakie mam szczęście, że mam Ją, inne, traktowane rozumem i sercem, powracają, wypaczają mnie nieco, nie pozwalają do końca czuć...
Mam ostatnio w sobie dziwne pczeczucie... jakieś dotąt niezawuażalne dla mnie rzeczy stają się jasne... ale z drugiej strony - zdaję sobie też sprawę z rzeczy, z których mówłgym nie chcieć...
Zjazd... pierwszy, za mną. Całkiem niezły. Pierwszy dzień, sobota, fakt, długa. Ale jak na przekór - szybko zleciało. Pierwsze znajomości, żarty, spojrzenia... początki.
Ludzie mogą być, co prawda jest kilka osób rzeczywiście starszych, nawet tacy, którzy mogliby być moimi rodzicami, ale ponoć na naukę nigdy nie jest za późno... nawet jedna starsza babka chciała iść na starostę... niestety nie wybrali jej...
Drugi dzień był troszkę gorszy - wykłady ciągnęły się dłużej. Tym bardziej na prawie rzymskim. Długo, oj długo... no i angol mnie niczym miłym nie zaskoczył. Co prawda na próbnym teście byłem prawie najlepszy, ale babka okazała się mętna. Od razu podpisywanie jakichś śmiesznych rulesów, prawie jak gestapo. Szczerze - nie podoba mi się... ale trudno.
W White100ku miałem się spotkać z Martą. Zaprosiłem ją nawet, kiedy tylko przyjechałem. Nie chciałem, żeby pomyślała, że jej unikam, czy coś w tym stylu. Powiedziałem, że jeśli ma czas, niech wpada do mnie, pogadamy spokojnie sobie... odpowiedziała, że może wpadnie, że nie wie, czy będzie miała czas. Okazło się, że raczej nie miała... poza tym i tak tego dnia z kumplem, który dostał się na polibudę, zapiliśmy sobie. Biedaczek nie poszedł następnego dnia na ćwiczonka... a podobnoż obowiązkowe:P
Następne dni, licząc początek od złożenia prozpozycji spotkania, również w nic nie zaobfitowały. Potem okazało się, że Marta nie lubi mojej siostry i że ma za wiele wspomnień w tym pokoju. Mi nie chciało się wychodzić na jej dziesięć, może piętnaście minut, bo podobno więcej nie miała. Trudno. Idź więc do kolegi z roku na herbatę. Ja też stąd idę (czyt. gg - przyp. autora). Cześć. I tyle było po rozmowie. Delikatnie się wkurzyłem, ale to nic.
Przyjechałem do domku. Nie wiem dlaczego, ale zawsze jak przyjeżdżam do domu, strasznie mnie to denerwuje. Już na wstępie, jak jedziemy autobkiem do miasta, biora mnie lekkie nerwy. Jak lawa zbierająca się pod Wezuwiuszem. A potem jak trafiam do domu, szczególnie do babci... denerwuje mnie wszystko, szczególnie członkowie mojej rodziny. Są tak przewidywalni, aż do bólu. I wkurwiają mnie na potęgę ich cechy. Małomiasteczkowe. Mam nadzieję, że nimi nie nasiąknę. Wczoraj nawet opierdoliłem za coś matkę. Nie pamiętam za co...
Do tego pod koniec dnia, koło wieczorka, ciśnienie podniosło mi Kochanie. Próbuję teraz zrewidować swoje postrzeganie niektórych spraw. Chyba dla ochrony związku nie powinno się mówić drugiej osobie wszystkiego. Nie z chęci zatajenia jakiegoś złego faktu, ale zwyczajnie po to, żeby druga osoba nie musiała po dowiedzeniu się czegoś, bombardować się potem przekształceniami tej myśli... domyślać się, obmyślać, przekształcać, doklejać... aż wychodzi coś zupełnie innego niż myśl początkowa, która to zaczyna coś psuć... chyba nie powinienem być do końca szczerym z Kochaniem... Właściwie to mogło by być nawet dobre... Te wczorajsze pytania sprowadzają mnie do ponownego myślenia... czuję się, jakbym znowu był w Niemczech... te Jej SMSy mi to przypominają... i nie powiem - bolą. Właściwie to nie wiem skąd pomysł, żeby zadawać mi tego typu pytania... bolącego typu...
No i przybyłem. Wczoraj. Niewiele brakowało, żebym się spotkał z kumplem. Akurat stałem sobie z siostrą na przystanku, czekałem na moją upragnioną, domową dwidziestkę, aż tu nagle jakiś głos mnie woła. Patrzę, a to nikt inny jak mój brat przyszywany - Grześ! Odpierdolony w gajer, na rozpoczęcie jechał. Politechnika Białostocka, wydział związany z elektrotechniką, czy czymś takim. Ofkoz temat: zgadamy się potem jakoś. No i się zgadali. Poszli do sklepu, kupili kilka piwek i jebaną w serce starogardzką. Pierdolonego gówna więcej nie piję. Nie, że to ma jakąś straszną moc, destrukcyjne działanie na człowieka, ale o to, że strasznie się to pije. Ciepła to zwyczajny armagedon w ustach... Grześnocował u mnie;) W jeden dzień rozpierdoliłem około 150 zeta. Same zeszyty mnie kosztowały 40 zeta, o dziwo 2 zeszyciki. Ale mam już załatwione praktycznie wszystkie przedmioty w roku. A teraz jakoś zaczynam się zastanawiać, czy przypadkiem będę mieć za co zapłacić za legitymację i indeks... Z powrotem do domu to kurna też będzie wesoło... Bo wyszło na to, że mam może jakieś 40 zeta. Trzeba wyżyć... Do tego przyjeżdża dziś do mnie Majka, dziewczyna, z którą będę mieszkać przez ten (?) weekend. Poprosiła o przenocowanie, załatwione z Sis. Ale nadal nie wiem kiedy przyjedzie... A wieczorkiem wpada Marta... rok żeśmy się nie widzieli, nawet nieco więcej... będzie okazja do rozmowy... Pozdrawiam.
Kiedy na coś czekam, zachowuję się jak małe dziecko... biegam od okna do okna, zerkam, patrzę, wypatruję... Każdy szelest to to, na co czekam. A po chwili okazuje się, że jednak nie, że to następny szelest przyniesie rzecz wyczekiwaną.
Nieważne o co chodzi. Ma ktoś przyjść, mam dostać jaką wiadomość, czy może ma przyjść jebany kurier z moją neostradą:)
Ale chyba nie ma co się dziwić... w końcu to Polska. A że Polska zawsze przegina, tak też jest i w tym wypadku. To nic, że pan spóźnia się ogólnie dwa dni... to nic, że pierdolca można dostać z tym netem, a raczej z jego zawrotną prędkością. Chciałbym wreszcie się przesiąść z wysłużonego malucha do porszaka 911 wersji turbo, niestety z kończącą się ilością paliwa... ale kto by nie wolał śmignąć się na prostej 512kb/s, wiedząc, że za moment silnik zacznie rzęzić i się dusić, wspominając wchodzenie maluchemw zakręt przy prędkości 32kb/s, co zresztą nie różniło się od prostych uliczek...?
Przesiadka była umówiona na poniedziałek w formularzu... następnego dnia zadzwoniła pani i powiedziała, że mój wielki dzień musi być opóźniony o okrągłą dobę. No nic, przeboleję jakoś - myślałem. Ale że i wtorkowa przesiadka nie doszła do skutku, zaczyna mi się to nie podobać. Pana kuriera ani widu, ani słychu... I właśnie takie rzeczy wyprowadzają mnie z równowagi...
Zjebię go jak psa jak tu wreszcie wpadnie...
Miałem dziś telefon... od siostry z Niemiec. Dzwoni co raz, rozmawiamy o ostatnich rewelacjach z życia Polski i Niemiec, a dokładniej naszych domowych ognisk, rozproszonych po świecie.
No więc dowiedziałem się dziś, że Mustafa, Turek, z którym sporo sięnapiłem Raki, narozmawiałem kaleczonym niemieckim i w ogóle któremu, można powiedzieć, sporo zawdzięczam teraz, wreszcie spotkał się z dziewczyną, z którą był jakiś czas. Polka, z dość zdradliwym charakterem, można powiedzieć niebezpieczna. Kto to dla mnie? Przemilczę to.
Pisałem, że przekręciła go na forsę...? I nieźle zabawiła uczuciami. On jednak nalegał na spotkanie, do którego doszło po około półtorej miesiąca. To znaczy - niedawno.
Jednym słowem pokłócili się. Napierdolił jej garści. Krew się polała z okolicy oka. Jej. Wyjechała do innego miasta, w którym była wcześniej. Wspominała o zawrotach głowy, nudnościach...
Proza tamtejszego życia...
Niestety...